Newsletter nr 2

Chętnie przyjmę sugestię jakiejś bardziej sexi nazwy.

Znowu udało mi się wyrobić z newsletterem na piątek, co daje spore nadzieje, że ten pomysł nie był tylko krótkótrwałym zrywem. Obiecuję, że nie będę świętował tego faktu za każdym razem, ale dajcie mi się trochę jeszcze nim pocieszyć. Sam newsletter jest na razie w formie rozwojowej, bo sporo kombinuję, jak go tu jeszcze ujorzmaicić. Z nowych pomysłów znajdziecie poniżej.

  • Przegląd paru popkulturowych newsów, co by oddać sprawiedliwość nazwie tego formatu.

  • Kilka najciekawszych filmowych premier tego tygodnia

  • Dział rocznicowy, w którym będziecie poczuć strzyknięcie w krzyżu na wieść o tym, jak dużo czasu minęło od premiery Waszego ulubionego tytułu.

  • Miał być jeszcze pierwszy odcinek “Komiksiarza tygodnia”, ale przyznam, że tutaj się nie wyrobiłem - będzie za tydzień!

Także zapraszam!

Newsy:

Bond Uwolniony

Wybaczcie, ale jak zobaczyłem tę grafikę, to nie mogłem się powstrzymać przed jej użyciem.

Jeśli nie jesteście hardcorowymi fanami Jamesa Bonda, to możliwe, że nigdy nie słyszeliście o rodzinie Broccoli, która od 60 lat trzyma pieczę nad marką. To głównie dzięki nim Bond do dzisiaj pozostaje jedną z franczyz, które jak dotąd nie zostały rozmienione przez drobne za sprawą spinoffów, filmów wypuszczanych co rok czy innych seriali. Ich wstrzemięźliwość w kwestii eksploatowania tak potężnej marki stała się wręcz legendarna. Było to bardzo w niesmak Amazonowi, który cztery lata temu wydał 8,5 miliarda dolarów na zakup MGM, głównie po to, aby dostać prawa do Bonda. Po czterech latach sprzeczek i walk o dalsze losy marki 007 Barbara Broccoli i jej wspólnik Michael G. Wilson, w końcu oddali kreatywne stery studio Amazon MGM. Jeszcze nie wiadomo, jak to wpłynie na Bonda, ale raczej pewne jest, że związane z nim produkcje zaczną pojawiać się trochę częściej niż raz na cztery lata.

Ekranizacja “Będziesz smażyć się w piekle”.

Agencja HOLE Film ogłosiła, że trwają pracę nad developmentem aktorskiej ekranizacji „Będziesz smażyć się w piekle” Krzysztofa „Prosiaka” Owedyka. Jaram się tym niemożebnie, bo oryginał to jeden z najlepszych polskich komiksów, które ukazały się w ciągu ostatnich dziesięciu lat. To opowieść o pełnym pasji gitarzyście, który spełnia swoje marzenia i dostaje angaż w kultowym metalowym zespole. Jednak szybko okazuje się, że jego lider jest zwykłym wyzyskiwaczem, który spija całą śmietankę, a resztę ekipy traktuje jak śmieci. Bardzo polecam poszukać komiksu, bo to rzecz, od której nie sposób się oderwać, zwłaszcza jeśli ktoś siedzi w metalowych klimatach i jest w stanie wyłapać niezliczoną liczbę muzycznych nawiązań. Za scenariusz adaptacji ma odpowiadać Maciej Słowiński, niektórym znany pewnie ze swojego bloga „Przygody scenarzysty” (https://przygodyscenarzysty.pl/). Jest w tym trochę prywaty, bo z Maćkiem pracowaliśmy przez kilka lat w jednej firmie i wiem, że do spraw scenariuszowych podchodzi rzetelnie jak mało kto. Duże nadzieje na to, że film powstanie daje fakt, że reżyserować ma go Arkadiusz Jakubik, który prywatnie jest wielkim fanem „mocnego grania”, więc pewnie podchodzi do tego projektu bardzo osobiście.

Chińska animacja rozsadza box office

Amerykański box office od dłuższego czasu nie może wyjść z zadyszki, a tymczasem Chińczycy nie śpią — tamtejsza animacja „Ne Zha 2” bije kolejne finansowe rekordy. W samych Chinach zarobiła 1.89 miliarda dolarów, przez co zdetronizowała „Przebudzenie mocy” w kategorii filmu, który zarobił najwięcej na jednym rynku. Stała się też najlepiej zarabiającą animacją w historii (wcześniej tytuł dzierżyło „W głowie się nie mieści 2”). Wynik jest oszałamiający, a należy się spodziewać, że Chińczycy dopiero się rozkręcają i coraz mniej potrzebują amerykańskich hiciorów w swoich kinach.

Rozdano nagrody SAG

Sezon przedoscarowy to także czas rozdawania wielu innych nagród, które często decydują o szansach zdobycia złotej statuetki. Szczególnie interesujące są wyróżnienia przyznawane przez poszczególne gildie rzeszające środowisko filmowców. W niedzielę swoje statuetki rozdała SAG, czyli Amerykańska Gildia Aktorów Ekranowych.Oto zwycięzcy i zwyciężynie poszczególnych kategorii.

Najlepszy zespół aktorski w filmie - “Konklawe”

Najlepsza aktorka w roli głównej - Demi Moore “Substancja”

Najlepszy aktor w roli głównej - Timothée Chalamet, „Kompletnie nieznany”

Najlepsza aktorka w roli drugoplanowej - Zoë Saldaña, „Emilia Pérez”

Najlepszy aktor w roli drugoplanowej - Kieran Culkin, „Prawdziwy ból”

Najlepszy zespół aktorski w serialu dramatycznym - “Szogun”

Najlepsza aktorka w serialu dramatycznym - Anna Sawai, „Szogun”

Najlepszy zespół aktorski w serialu komediowym - „Zbrodnie po sąsiedzku”

Najlepsza aktorka w serialu komediowym - Jean Smart, „Hacks”

Najlepszy aktor w serialu komediowym - Martin Short, „Zbrodnie po sąsiedzku”

Najlepsza aktorka w filmie telewizyjnym lub serialu limitowanym - Jessica Gunning, „Reniferek”

Najlepszy aktor w filmie telewizyjnym lub serialu limitowanym - Colin Farrell, „Pingwin”

Najlepszy zespół kaskaderski w filmie - “Kaskader”

Najlepszy zespół kaskaderski w serialu komediowym lub dramatycznym - “Szogun”

Ogólnie wybory mi się podobają, poza absurdalną wygraną Chalameta, który konkurował przecież z Adrienem Brodym i jego genialnym występem w „Brutaliście”. Na szczęście bukmacherzy dalej dają większe szansę Brody’emu. Jednak nie jest to tak duża przewaga jak ta, którą w swoich kategoriach mają Demi Moore, Zoe Seldana i Kieran Culkin — oni już właściwie mogą szykować miejsce nad kominkiem.

Mullhollan Drive wraca do polskich kin.

7 maja do polskich kin wróci “Mullholland Drive” Davida Lyncha. To kolejne klasyczne dzieło, które ponownie będzie można obejrzeć na dużym ekranie dzięki działalności Reset - dystrybutor klasyki kina. Oby im się wiodło jak najlepiej, co przełoży się na kolejne powroty, bo jestem absolutnym fanem takich inicjatyw.

Kinowe premiery tygodnia

Emilia Perez

Krąży opinia, że gdyby „Emilia Perez” wygrała Oscara za najlepszy film roku, to byłaby to najbardziej znienawidzona decyzja Akademii od czasów przyznania go „Miastu gniewu” w 2005 roku. Sam jestem ciekaw, bo recenzje są wyjątkowo mieszane — niektórzy kupują tę konwencję w pełni, inni uznają za kompletny kicz i wskazują szkodliwe stereotypy wobec Meksykanów i osób transpłciowych. Chyba jedynym powszechnie chwalonym elementem jest wyśmienita rola Zoe Seldany.

I’m Still here

Podoba mi się to, że od jakiegoś czasu wśród nominowanych do Oscara za najlepszy film znajdziemy produkcję z innego kraju (czego najlepszym przykładem były nagrody dla „Parasite”). Pozwala to zwrócić uwagę na obraz, który pewnie normalnie nie miałby szans na większe zainteresowanie. W tym roku takim filmem jest właśnie „I’m Still Here” - dramat rozgrywający się w 1971 roku w Brazylii, która znajdowała się wtedy pod butem wojskowej dyktatury. Główną bohaterką jest kobieta próbująca dowiedzieć się prawdy na temat zaginięcia swojego męża, politycznego dysydenta. Myślę, że warto, chociażby po to, aby poznać mało kojarzony u nas mroczny fragment historii.

September 5

Zamach na olimpiadzie w Monachium w 1972 roku tym razem pokazany z perspektywy ekipy wiadomości ABC Sports, która przygotowana była do kolejnej zwykłej relacji sportowej. Z tego co słyszałem, jest to ciekawe połączenie historii o paleniu tysiąca pożarów naraz z opowieścią o cienkiej granicy pomiędzy dziennikarską rzetelnością a wykorzystaniem tragedii do podbicia oglądalności. Do głowy przychodzi mi pomysł na bardzo nietypowe double feature z „Saturday Night” pokazującym chaos, jakim było ostatnie półtorej godziny przed startem pierwszego odcinka SNL.

Co tam oberjzałem przez ostatni tydzień

Anora

”Anora” ominęła mnie w kinach (byłem wtedy w kinach a dystrybucja nie była zbyt szeroka), więc na jej obejrzenie musiałem poczekać aż pojawi się na serwisach VOD (co zresztą nie trwało jakoś bardzo długo). Oczekiwania miałem sporo, bo Sean Baker jest jednym z moich ulubionych współczesnych amerykańskich filmowców, a jego poprzednie „Red Rocket” uważam za arcydzieło. Baker wyspecjalizował się w opowieściach o tak zwanych “white trashach”, czyli ludziach znajdujących się na dnie kapitalistycznej drabiny społecznej. Tym razem bohaterką jest striptizerka, która wpada w oko Vanyi — synowi rosyjskich oligarchów niemającemu nic przeciwko, aby płacić jej sporą kasę za bycie jego dziewczyną. W ten sposób przed Anorą otwiera się zupełnie nowy świat, a ona czuje się niczym Kopciuszek. Jednak kiedy rodzice Vanyi dowiadują się o ich spontanicznym ślubie, Anora musi zmierzyć się z okrutną rzeczywistością. Baker wyśmienicie balansuje pomiędzy dramatem i komedią, z każdą minutą coraz bardziej zwiększając narracyjny chaos. Naprawdę, chyba po raz ostatni czułem się tak podjudzany przez film w czasie seansu „Nieoszlifowanych diamentów”. Reżyser ponownie umiejętnie stosuje charakterystyczną dla siebie sztuczkę — przedstawia historię bohaterki, której zachowanie jest wątpliwe w taki sposób, że jej kibicujemy pomimo wszelkich moralnych wątpliwości. Anora jest oportunistką naiwnie wierzącą, że złapała Pana Boga za nogi. Jednak wrażliwość społeczna Bakera pozwala ukazać ją jako ofiarę ekonomicznej przemocy i zabawkę w rękach tych, którzy nie muszą przejmować się konsekwencjami swoich czynów. Jestem ciekaw, czy oscarowe przewidywania są słuszne, bo nagroda za najlepszy film rzadko trafia do obrazów równie kontrowersyjnych i niepokornych.

Nosferatu

Przyznaję się bez bicia — wskoczyłem do hypetrainu związanego z tym filmem przy okazji pierwszych informacji na jego temat. I to pomimo tego, że „Wiking” mocno mnie wymęczył. Czekałem pełen nadziei, ale niestety trochę się zawiodłem. ”Nosferatu” to obraz, który doceniam intelektualnie, ale emocjonalnie nie mogłem się w niego zaangażować. Jak zawsze podziwiam inscenizacyjny rozmach i skrupulatność, które stały się już znakiem rozpoznawczym reżysera. Doceniam też próbę przywrócenia wampirycznego mitu do jego erotycznych korzeni. “Nosferatu” przesiąknięty jest tą freudowską atmosferą seksualnego popędu i zniszczenia, jakie niesie za sobą ich tłumienie. Problem w tym, że siedząc w kinie wolałbym jednak obejrzeć angażującą historię, a nie, co prawda sprawnie poprowadzony, sfabularyzowaną wersję akademickiego wykładu.

8 Mila

Zamiast wrażeń z filmu, mała anegdotka o tym, jakie moce zyskuje się dzięki nauce mechanizmów, jakimi rządzą się scenariusze.

Byłem w sobotę na noc u rodziców. Lubię u nich późnym wieczorem odpalić telewizję i obejrzeć coś, na co po prostu trafię przeskakując po kanałach. Tym razem padło na "8 milę", której jakoś nigdy wcześniej nie widziałem. Oglądam więc i w pewnym momencie zaczynam przysypiać i zastanawiać ile zostało do końca. Jednak nie sprawdziłem tego patrząc w opis filmu, bo akurat bohaterowi na ekranie zaczęło się wszystko sypać. Pomyślałem "o, jak jest tak źle, to pewnie właśnie kończy się drugi akt, więc zostało jeszcze jakieś 20-25 minut".

Zadziałało.

No dobra, jednak napiszę coś o samym filmie — finałowa scena, w której Rabbit liryczne miażdy Papa Doca jest zajebista.

Co tam mielę serialowo

White Lotus sezon 3

Ulubiony serial wyznawców “eat the rich” wrócił z trzecim sezonem, tym razem rozgrywającym sie w Tajlandii. Muszę przyznać Mike’owi White’owi, że wynalazł formułę, która pozwala od razu poczuć się jak w domu, a jednocześnie nie sprawia wrażenia powtarzalności. Znowu poznajemy grupę paskudnych bogoli od samego początku nawiązujących między sobą toksyczne relacje, które zapewne eskalują w późniejszych odcinkach. Czy ta sztuczka może zadziałać po raz trzeci? Po pierwszych dwóch odcinkach mogę stwierdzić, że jak najbardziej. Co więcej — świadomość tego, co odpierdzialało się w poprzednich sezonach sprawia, że od samego początku jestem ciekaw tego jaką nieuchronną katastrofę twórcy zaserwują swoim bohaterom tym razem. Czekam więc dalej na moją cotygodniową dawkę egzystencjonalnego lęku i kapitalistycznej pustki z pięknymi widoczkami w tle.

Tysiąc ciosów

Nowy serial Stevena Knighta (tego od „Peaky Blinders”) jest wycelowany w moje gusta niczym idealny cios podbródkowy. Półświatek XIX-wiecznego Londynu, nielegalne walki bokserskie i Stephen Graham w obsadzie — nie trzeba było mnie za długo przekonywać do seansu. ”1000 ciosów” opowiada przeplatające się losy trzech wyjątkowych jednostek próbujących wywalczyć sobie lepsze życie na ulicach bezlitosnej metropolii — przybywającego z Jamajki byłego niewolnika o niezwykłym talencie bokserskim, przywódczyni gangu 40 słonic (istniejącego) i starzejącego się mistrza walk na gołe pięści. Mający obsesję na punkcie woke pewnie załamują ręce, a ja za to powiem, że Knight łączy w tym serialu wrażliwość społeczną z trzymającą w napięciu, niezwykle klimatyczną historią. Co prawda, potrzeba chwili, aby całość zaczęła hulać, ale kiedy akcja się rozpędzi, to człowiekowi rob się szkoda, że ten sezon to tylko sześć odcinków. Czekam z wypiekami na drugi (już jest nakręcony), bo zapowiada się jeszcze lepiej. Fanów Stephena Grahama pewnie nie trzeba dodatkowo zachęcać, ale tutaj wchodzi w tryb prawdziwej BESTII.

Reacher sezon 3

Ten serial to jedna z moich większych wstydliwych przyjemności. W dzisiejszym świecie chyba po prostu potrzebuję czasami prostego eskapizmu w postaci historii o dobrym kolesiu, który staje po stronie słabszych i kopie tyłki tym złym. Jack Reacher to właściwie superbohaterem — jest niesamowicie sprawny, inteligentny i przeszkolony. Sprawdza się zarówno w bijatykach, strzelaninach i detektywistycznej robocie. Oglądanie jego przygód ma w sobie coś z podziwiania herosów z sensacyjniaków przełomu lat 80 i 90. Jest to bajeczka, ale bardzo sprawnie zrealizowana, zwłaszcza jeśli chodzi o wszelkie sceny bijatyk i pościgów. Fajnie działa to, że każdy sezon do adaptacja innej książki Lee Child — na początku każdego sezonu nasz olbrzym wysiada z autobusu w jakiejś mieścinie, gdzie właściwie od razu wplątuje się w kolejną aferę. Bywa to wszystko do bólu amerykańskie, ale chyba właśnie o to chodzi.

W co ostatnio było pykane

Soul Reaver 1 & 2 Remastered

Dochodzi do mnie, że chyba powinienem ogarnąć swoją grową nostalgię, bo ostatnio ciągle gram w jakieś remastery i rimejki. Z odnowioną wersją „Soul Reavera” miało być inaczej — trailer wyglądał bardzo tak se, więc tym razem postanowiłem być twardy. Niestety wyszło jak zawsze, a wrażenie z rozgrywki mam bardzo mieszane. Jest to gra pod wieloma względami unikatowa, zwłaszcza jeśli chodzi o klimat — wspaniały teatralny język, atmosfera kompletnego upadku i przytłaczający nihilizm całej historii są cudowne. Zabawy z płynnym przenoszeniem się między wymiarami w dniu premiery musiały wywracać graczom gacie na drugą stronę, a i dzisiaj potrafią zaskoczyć swoją pomysłowością. Problem w tym, że poza tym gameplay bardzo trąci myszką. Większość czasu spędzamy na rozwiązywaniu zagadek opartych o przesuwaniu kamiennych bloków, a walka jest po prostu nudna i prymitywna. Do tego gra właściwie urywa się w połowie — finałowa walka z Cainem to jakiś żart i plaskacz prosto w twarz. Teraz to nie taki problem, bo mogę odpalić sobie od razu dwójeczkę, ale wyobrażam sobie, jak musiało być to frustrujące w roku 1999. Jednak mimo tych narzekać, to jeśli ktoś czuję emocjonalną więź z Razielem, to pewnie będzie zadowolony z tego spotkania po latach. Chciałoby się, aby ktoś jednak zrobił z tego pełnoprawny remake albo jakiś reset serii, bo ta z pewnością na to zasługuje.

Komiksy

Połączenia

Mariko Tamaki jest jedną z mistrzyń współczesnego komiksu obyczajowego, która często współpracuje ze swoją równie utalentowaną kuzynką Jillian. Tym razem przedstawiają historię trzech koleżanek, które realizują swoje marzenie o wizycie w Nowym Jorku. Zachwyty odkrywania uroków największej metropolii na świecie łączą się tu z osobistymi utarczkami, które zmuszają dziewczyny do ponownego spojrzenia na wzajemne relacje i życiowe priorytety. Temat niektórym może wydawać się mało interesujący, ale Tamaki doskonale oddaje stan dwudziestoletniego ducha, kiedy to wszystko wydaje się niezwykle istotne, a kilka dni potrafi zupełnie przedefiniować życie. Ten komiks zaangażował mnie emocjonalnie, bo przypomniał mi siebie z tamtego okresu. Warto przeczytać zarówno ze względu na efekt nostalgiczny, jak i sposób na przypomnienie sobie, że młodość ma swoje prawa. No a poza tym to po prostu świetnie opowiedziana i narysowana historia obyczajowa.

Czarne serce

Podziwiam zapał i pracowitość Łukasza Godlewskiego, który obserwuję już od kilunastu lat. To przykład na to jaki efekt skrupulatne rozwijanie swoich umiejętności i nie rezygnowanie ze swoich pasji. Z każdym albumem jest coraz lepiej, czego niezbity dowód stanowi “Czarne serce”. Od jakiegoś czasu Godlewski skupia wysiłki, aby wypełnić lukę, jaką wciąż pozostaje w rodzimym komiksie horror. W swoim najnowszym tytule dodatkowo wyprawia się w dość egzotyczne dla nas obszary, bo fabuła “Czarnego serca” kręci się wokół mitologii hinduskiej, a konkretniej pewnego artefaktu skrywającego mroczne moce. Sprawnie opowiedziana i narysowana historia całymi garściami czerpie z tradycji pulpowych opowieści grozy, w których najważniejsze pozostają spadające na bohaterów nadnaturalne okrucieństwa. Godlewski nie kryje nawiązań choćby do “Hellraisera”, więc jeśli ktoś za takimi klimatami, powinien być zadowolony. Jest tajemnica, jest groza, są świetnie narysowane okropieństwa i finał wypełniony jatką - ja więcej od takiego tytułu nie potrzebuję.

Popkulturowy Podcast tygodnia

Prawdopodobnie każdy, kto to czyta już słyszał o tym podcaście, ale i tak warto go promować. Michał Oleszczyk, jeden z największych filmowych mózgów w tym kraju, co tydzień przygotowuje godzinny popis kinematograficznej wiedzy przekazywanej w sposób żywy i interesujący. To jak słuchanie tego jednego, najciekawszego wykładowcy na studiach, którego z zaangażowaniem słuchają nawet ci studenci, których normalnie nic nie obchodzi omawiany temat.

Poczujmy się staro

“The Sims” - 25 lat

Obecnie popularność „The Sims” już nikogo nie dziwi, ale pamiętam, jak duże zamieszanie wywołała ta gra w trakcie premiery. Prasa growa podchodziła do niej z dużą rezerwą, bo hardcorowi gracze nie rozumieli, po co grać w tytuł polegają na symulacji codziennego życia. Tru gejmerzy drapali się w głowę, a tymczasem casuale byli zachwyceni — to jeden z tych tytułów, które przykuła do komputerów osoby zazwyczaj niezainteresowanych grami. Ciekaw jestem, ilu przeciwników gry pykało w nią potajemnie, wcale nie ograniczając się do „ironicznego” więzienia Simsów w basenie lub podpalania im chaty. “Jedynka” rozeszła się w 11 milionach egzemplarzy, co dzisiaj daje jej 13 miejsce wśród najlepiej sprzedających się gier w historii.

Uśmiech o wsparcie

Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dziękuję za kawusię.