- Kajetan's Newsletter
- Posts
- Kusi na newsletter po raz dziesiąty
Kusi na newsletter po raz dziesiąty
Czy "Grzesznicy" zbawią kino?
Kilkudniowy, świąteczny wyjazd na wieś trochę mnie wyrzucił z popkulturowego obiegu, więc mam wrażenie, że w tym tygodniu nie jest tu aż tak bogato, jak sobie to planowałem. A może po prostu wewnętrzy krytyk nasycił się wielkanocnym żarciem i trochę za mocno dochodzi do głosu? Aby zamknąć mu japę zwrócę uwagę, że to już 10 odcinek newslettera, który do Was wysyłam. Dwa i pół miesiąca bez obsuwy, tak aby dotarł do Was w okolicach piątkowego południa. Miałem się tym aż tak nie fleksować, ale taka regularność to dość obce dla mnie zjawisko, więc teraz sobie pozwolę i postaram się już tego nie robić aż do odsłony numer 25. A teraz zapraszam do przeglądu, który tradycyjnie zaczniemy od kilku newsów.
Hideo Kojima jara się “Projektem UFO”

Nowy polski serial Netflixa zbiera u nas raczej średnie recenzje (sam jeszcze nie skończyłem oglądać), ale jak widać na powyższym obrazku, udało mu się wypłynąć na szerokie wody i zwrócić uwagę samego Hideo Kojimy. Twórca „Metal Gear Solid” obejrzał całość za jednym posiedzeniem i teraz sławi go na swoich socialach. Zresztą, produkcja naprawdę nie przeszła niezauważona, bo na światowym zestawieniu najchętniej oglądanych nieanglojęzycznych seriali w tygodniu 16-23.04 plasuje się na dziesiątym miejscu.
“Nieśmiertelny” wciąż żyje

Byłem pewien, że remake „Nieśmiertelnego” z Henrym Cavillem w roli głównej, to jeden z tych projektów, które wzbudziły masową podnietę, aby potem po cichu umrzeć na etapie developmentu. Po raz pierwszy usłyszeliśmy o tym pomyśle chyba w 2021 roku, więc dość dawno. Jednak kilka dni temu okazało się, że projekt nadal żyje i prace nad nim mają ruszyć już niedługo. W międzyczasie film przeszedł pod skrzydła United Artists (część MGM czyli Amazona). Nadal czekam, głównie ze względu na to, że reżyserem ma być Chad Stahelski (ten od „Johna Wicka”), co w połączeniu z zaangażowaniem Cavilla w sceny walk może przynieść oszałamiający efekt.
Pierwsze video na Youtube skończyło 20 lat

24 kwietnia minęło dwadzieścia lat od kiedy użytkownik jawed udostępnił na Youtubie pierwsze video w historii serwisu. Filmik „Me at the zoo" trwa 19 sekund i przedstawia mężczyżnę opowiadającego o tym, że słonie są super, bo mają takie długie trąby. Jak wiele rewolucji w mediach, także ta rozpoczęła się dość niepozornie. Przez te dwie dekady zmieniło się wiele, ale jedna rzecz pozostała taka sama — słonie nadal są zajebiste.
Trailer nowego filmu Jordana Peele’a
Mam wrażenie, że moc rażenia Jordana Peele’a trochę osłabła w ostatnich latach (świetne “Nope” chyba nie przyjęło się za dobrze), ale trailer jego nowego filmu pozwala sądzić, że ta sytuacja niedługo się zmieni. Pomysł na połączenie historii o zażynaniu się zawodowego sportowca z horrorem wydaje się strzałem w dziesiątkę. Te półtorej minuty nie pokazuje może za dużo, ale wystarczy, aby zbudować atmosferę sporego niepokoju. Dla mnie wygląda to trochę jak footbolowa “Substancja”, co nie jest wcale złym skojarzeniem. Premiera 19 stycznia.
Edit: jak wskazał mi uważny czytelnik, dałem się ponieść marketingowej otoczce, bo Peele wcale nie reżyseruje tego filmu, jest jego producentem. Tę rolę pełni Justin Tipping, dla którego będzie to pełnometrażowy debiut, co sprawia, że jestem jeszcze bardziej ciekaw efektu.
Powstaje nowy film o Bolku i Lolku

Może wyjdę na zdrajcę polskości, ale muszę przyznać się do tego, że nigdy specjalnie nie przepadałem za większością klasyków polskiej animacji, takich jak chociażby „Reksio” czy „Bolek i Lolek”. Moje wczesne dzieciństwo przypadało na lata dziewięćdziesiąte, więc miałem już pewien dostęp do seriali Disneya i Warner Bros, do których polskie kreskówki nie miały startu. A im byłem starszy, tym tylko utwierdzałem się w przekonaniu, że nie mają one za dużo do zaoferowania kolejnym pokoleniom dzieciaków. Jednak co jakiś czas ktoś próbuje wykorzystać nostalgię rodziców (teraz to już chyba nawet dziadków) i reaktywować jakiś staroć. Tym razem padło na „Bolka i Lolka” - w tym tygodniu dom produkcyjny Under Ski Tower ogłosiło, że przygotowują pełnometrażowy film o przygodach dwóch chłopców zatytułowany „Bolek i Lolek: Sekret El Dorado”, który ma pojawić się w 2028 roku. Jako osoba od kilku lat siedząca zawodowo w animacjach dla dzieci jestem sceptyczny, w dużej mierze dlatego, że na swoją szansę czekają naprawdę ciekawe pomysły, które według mnie miałaby większą szansę na zdobycie popularności niż film opart na przestarzałej konwencji sprzed 60 lat. Jednak możliwe, że się mylę, a produkcja rzeczywiście odświeży Bolka i Lolka w sposób godny współczesności.
Członkowie oscarowej akademii będą musieli oglądać nominowane filmy

W poniedziałek Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej ogłosiła nowe zasady dotyczące głosowania jej członków na filmy nominowane do Oscarów — od teraz członkowie Akademii muszą obejrzeć wszystkie filmy nominowane w danej kategorii, aby oddać swój głos. Ma temu pomóc dedykowana platforma. Wprowadzenie tej zasady to tak naprawdę uświadomienie pewnego problemu niż pełne remedium — w skład oscarowego grona wchodzi ponad 10 tysięcy osób, których nie da się “przymusić” do głosowania dopiero po obejrzeniu wszystkich nominowanych w danej kategorii filmów. Szczególnie cierpią na tym kategorie niszowe takie jak chociażby animowane krótkie metraże czy takowe dokumenty. Jeśli kogoś dziwi taki stan rzeczy to przypomnę, że w tym roku paru członków Akademii nie zagłosowało na Ralpha Fiennesa (nominacja za męską rolę pierwszoplanową w “Konklawe”), bo byli święcie przekonani, że aktor otrzymał już statuetkę za kreacje Amoena Goetha w „Liście Schindlera” (tak naprawdę zgarnął ją wtedy Tommy Lee Jones za „Ściganego”). Nic dziwnego, że szuka się sposobów na zwiększenie pewność, że głosujący wiedzą co robią.
Było oglądane
Grzesznicy

Znacie tę historię — młody, bardzo zdolny reżyser po obiecującym debiucie dostaje się pod skrzydła dużej wytwórni i zostaje wciągnięty w matnie pracy przy kolejnych odsłonach jakichś franczyz. Niektórzy obawiali się, że to właśnie przytrafiło się Ryanowi Cooglerowi, który po kameralnym „Frutivale” nakręcił “Creeda” (świetnego) i dwie części „Czarnej Pantery” (ja nie lubię). Jednak ewidentnie budował w ten sposób wiarygodność i zaufanie wytwórni, aby móc stworzyć film ryzykowny, szalony i na wskroś autorski. Bo jak inaczej określić połączenie filmu o rasizmie na amerykańskim południu lat 30, horroru i bluesowego musicalu? ”Grzesznicy” cierpią czasami na przerost twórczej ambicji, ale wynikający z tego momentami chaos usprawiedliwiony jest buchającą od kreatywnej energii resztą. Jest to film przepiękny wizualnie (taśma 70mm ślicznie pokazuje czerwienie i złoto stanowiące tu najważniejsze barwy), ale prawdziwe cuda dzieją się tu w warstwie muzycznej — ta nie stanowi tylko tła fabularnego, tylko jest bijącym sercem całości. Kiedy bohaterowie dają się jej ponieść, to samo dzieje się z samym filmem. Odpowiedzialny za muzykę Ludwig Göransson już wcześniej jawił się jak niezwykle utalentowany kompozytor, ale teraz może być spokojnie stawiany wśród najlepszych. Gdy połączyć to z bezkompromisowym podejściem do spraw rasizmu i dylematu pomiędzy uzyskiwaniem wolności a utrzymaniem swojej tożsamości (ciekawy komentarz to sytuacji czarnych artystów), to uzyskujemy naprawdę odświeżające doświadczenie kinowe, które naprawdę warto zobaczyć na dużym ekranie.
Trochę mocniej rozpisałem się u siebie na fb: https://www.facebook.com/photo/?fbid=1238062064989212&set=a.470757998386293
Pszczelarz

Staram się już nie upijać, ale czasami pojawia się we mnie potrzeba intelektualnej znieczulicy, a mało co spełnia tę zadanie tak dobrze, jak kolejny film z serii “Jason Statham bije ludzi”. Siedząc sobie przedświątecznym wieczorem u rodziców, postanowiłem zabić trochę szarych komórek za sprawą “Pszczelarza”. Myślałem, że doskonale wiem czego się spodziewać, ale przyznam, że nie spodziewałem się aż takiej eskalacji, bo nawet jak na ten specyficzny podgatunek dzieją się tu grubo. Akcja zawiązuje się w jakieś pierwsze 10 minut — Statham hoduje sobie pszczółki w sąsiedztwie miłej staruszki, która zostaje ojebana na dwa miliony dolarów przez internetowych oszustów, przez co popełnia samobójstwo. Okazuje się, że nasz ulubuiony łysol jest nie tylko pszczelarzem, ale PSZCZELARZEM, czyli byłym członkiem ekipy badassów działajacych poza jurysdykcją rządu i agencji. Wkurzony Jasona zaczyna zabijać kolejnych niegodziwców, a jego krucjata prowadzi go na samą górę administracji USA. Głupie to niemożebnie, Statham coraz bardziej musi ratować się pracą montażystów, ale film spełnia swoje zadanie jako radosny eskapizm, bo pomysłów na efektowną rozwałkę to twórcom nie zabrakło. Głupio się do tego przyznać, ale fantazja o zabijace z gnatem, który wymierza sprawiedliwość tam, gdzie system zawodzi, ma w sobie coś oczyszczającego. Pewnie to wina tych wszystkich akcyjniaków oglądanych na VHS i Polsacie, więc już raczej tego nie wyplenię i następnym razem też będę oglądał tego typu dzieło myśląc sobie “Tak Jason, najeb im wszystkim”.
Było czytane
Wojciech Gunia - Kiedy będziesz gotowy, idź

O opowiadaniach Wojciecha Gunii słyszałem dużo dobrego i już od jakiegoś czasu przymierzałem się do zapoznania z jego twórczością, a premiera nowej ksiązki okazała się ku temu idealną okazją. Wiedziałem, że to autor lubujący się w historiach mrocznych, ale nie spodziewałem się aż takiego uderzenia ciemności. Większość zawartych w tym tomie tekstów dotyka najmroczniejszych stron ludzkiej natury - przemoc domowa, wojna, alkoholizm, dziecienne traumy i innego trybu potworności to dla bohaterów Guni chleb powszedni. To pisarz kojarzony z horrorem i choć element niesamowitości pojawia się tylko w niektórych tekstach, to wszystkie one mają w sobie napięcie i atmosfere niepoju związaną z tym gatunkiem - trudno nie czuć, że gdzieś tam za rogiem czai się coś potwornego, choć czasami chciałoby się, aby opisywane zło miało źródło w zjawisku nadnaturalnym, a nie pochodziło od ludzi. Jak już wspomniałem, jest bardzo mrocznie, ale w jednym z tekstow Gunia ma okazję popisać się świetnym poczuciem (także czarnego) humoru. Historia o nieudolnym dziennikarzu wpadającym w obsesję na punkcie pewnego szerzej nieznanego gitarzysty ma w sobie urok przynoszący na myśl “100 dni bez Słońca” Wita Szostaka i pozwala choć na chwilę złapać oddech. Nie zdradzam za dużo na temat treści poszczególnych opowiadań, bo warto w nie wejść niczym na nieznane wody - odkrywanie, co tym razem przygotował autor, to przyjemność sama w sobie. Polecam tym, którzy lubią zostać od czasu do czasu literacko sponiewierani.
Komiksy
Zielona Gęś - Kasia Mazur

Obrodziło coś ostatnio komiksowymi adaptacjami polskiej klasyki. W zeszłym tygodniu przedstawiałem Wam, oparte na twórczości Stefana Grabinśkiego, “Błonia tajemnicy”, a teraz przyszedł czas na dzieła Konstantego Idefonsa Gałczyńskiego. Kasia Mazur (napitala ostatnio te komiksy w zawrotnym tempie) postanowiła przenieść na komiksowe karty miniatury dramatyczne wchodzące w skład “Teatrzyku Zielona Gęś”. Pomysł dość nietypowy, ale sprawdza się zaskakująco dobrze. Cartoonowa kreska Mazur bardzo dobrze komponuje się z absurdalnym humorem utworów Gałczyńskiego, a pomysłowość w ich rysunkowej inscenizacji dodaje tu kolejne warstwy dowcipu. Przyjemna opcja, aby przypomnieć sobie klasyka polskiego absurdu w nowej odsłonie.

Było grane
Blue Prince

Zdradzę Wam mały sekret — jeśli z jakiegoś tajemniczego powodu będziecie chcieli kiedyś wpłynąć negatywnie na moją produktywność i ogólny ogar, to po prostu podrzućcie mi do grania jakiegoś nietypowego rougelike’a. Jestem na takie tytułu bardzo nieodporny, działają na mnie jak cyfrowa heroina. Nawet nie chcę wiedzieć ile spędziłem czasu grając w “FTL”, “The Binding of Isaac” czy, z tytułów nowszych, “Balatro”. W tym sezonie padło na „Blue Prince”, czyli grę, w której rozwiązujemy zagadki znajdujące się na terenie tajemniczej wilii. Cały szkopuł w tym, że za każdym podejściem “tworzymy” ją na nowo - przechodząc z pokoju do pokoju wybieramy jeden z trzech rodzajów pomieszczeń do momentu, w którym znajdziemy się w martwym zaułku lub wykorzystamy pule swoich ruchów (tutaj nazywanych krokami). Wtedy kończymy dany dzień, a następnego zaczynamy całą zabawę od nowa. Już tyle wystarczy, aby się zaintrygować, ale wraz z kolejnymi dniami okazuje się, że „Blue Prince” ma do zaoferowania o wiele, wiele więcej niż na początku mogło się wydawać. Odkrywamy nowe pokoje, a wraz z nimi uświadamiamy sobie ile zagadek na nas czeka. To jedna z tych gier, które same w sobie stanowią tajemnice, bo tak naprawdę musimy odkryć także to, co jest od nas wymagane. Co prawda wpisana w założenia gry losowość potrafi irytować, ale poza tym jest to tytuł niezwykle uzależniający. Każdy odkryty sekret to wielka satysfakcja i podekscytowanie tym, do czego uzyskujemy w ten sposób dostęp. Na razie jestem jeszcze na wciąż początkowej fazie rozgrywki, ale już czuję się w niej dość swobodnie, więc teraz polecam każdemu, kto lubi wytężyć mózgownice w często nietypowy sposób. Tylko przygotujcie notes albo róbcie fotki ekranu (ja mam już ich chyba 50), bo wszystko może okazać się wskazówką.

Poczujmy się strao
Age of Ultron - 10 lat

Pierwszego maja 2015 roku do kina trafił drugi zbiorczy film o drużynie Avengers. Nie lubiłem go nawet w fazie mojej szczytowej zajawki MCU i nie wspominałbym o nim gdyby nie to, że stanowi dobry punkt wyjścia do pokazania, jakim burdelem jest obecnie ta francyza. Od pierwszych “Avengers” (2012) do “Endgame” (2019) minęło siedem lat. W tym czasie Kevinowi Feigemu udało się prowadzić wchodzące w skład MCU filmy tak, że rzeczywiśćie mogliśmy czuć budowanie czegoś wielkiego, prowadzącego do wielkiego popkulturowego wydarzenia. Można o tych filmach mieć różne zdanie, ale należy im oddać, że jako jedyne rzeczywiście stworzyły działające kinowe uniwersum. Mamy obecnie rok 2025, od “Endgame” minęło 6 lat. W tym czasie pojawiło się trzynaście filmów pełnometrażowych i kilkanaście seriali, a chyba nikt nie jest w stanie powiedzieć, do czego ten burdel zmierza, bo to pitolenie o “Multiversum Saga” nie brzmi jakoś bardzo przekonująco. I naprawdę trudno uwierzyć, że cokolwiek może jeszcze ten stan rzeczy zmienić.
Do pocytania u innych
Kolorowe Zeszyty znowu działają
Swojego czasu “Kolorowe zeszyty” były jednym z moich ulubionych komiksowych miejsc w sieci, prawdziwą skarbnicą wiedzy i tekstów związanych z tym medium. Zarządzający blogiem Kuba Oleksak, wraz ze wsparciem autorów piszących gościnnie, przez lata tworzył swojego bloga z zdumiewającą energią. Jednak jak to niestety często bywa wraz z intensyfikacją tak zwanego żyćka, w pewnym momencie przestał to robić regularnie, a od dwóch lat na stronie nie pojawił się żaden nowy tekst. Jednak jakieś dwa tygodnie temu coś w tej kwestii się zmieniło i Kuba chyba reaktywował pisanie o komiksach. Pomyślałem, że warto okazać mu trochę wsparcia, dlatego zachęcam Was do zajrzenia na jego bloga i śledzenia dalszych aktualizacji. KZ wróciły też do działania na swoim profilu FB, więc do niego też zapraszam: https://www.facebook.com/kolorowezeszyty
Uśmiech o wsparcie

Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.