- Kajetan's Newsletter
- Posts
- Kusi na Newsletter po raz 23
Kusi na Newsletter po raz 23
Nagie spluwy i staruszek na kosiarce.
Zeszłotygodniowa premiera nowej '”Nagiej broni” to wydarzenie niepozorne, ale dla mnie w pewien sposób symboliczne. Odnoszę wrażenie, że to film, któremu naprawdę sporo osób kibicuje, aby okazał się przynajmniej przyzwoity. Przenosi się to też na formę pisania o nim w sieci: sporo tekstów (w tym mój, zamieszczony dalej) utrzymana jest w nastroju “możemy odetchnąć, jest dobrze”. I zastanawiam się, czy wynika to z olbrzymiej nostalgii za pierwszą trylogią z Leslie Nielsenem, czy jednak tęsknotą innego rodzaju. Możliwe, że widzowie po prostu stęsknili się za głupawymi komediami, których głównym celem jest bawienie za pomocą kawalkady mniej lub bardziej udanych żartów. Ostatnie dziesięć lat nie było dla tego gatunku łaskawe — tytuły, które zapadły w pamięci można pewnie policzyć na palcach jednej ręki. A tu nagle bach - “Happy Gilmore 2” bije rekordy popularności na Netflixie, a “Naga broń” zbiera raczej przychylnie opinie. Do tego można wyczuć, że sporo ludzi po prostu się cieszy, że oba te filmy całkiem dobrze się udały. Jestem bardzo ciekaw, czy przełoży się to na większe zainteresowanie pełnometrażowymi komediami. Może po latach posuchy czeka nas ich renesans? Ja nie miałbym nic przeciwko.
No dobra, a teraz zapraszam do właściwej części newslettera.
Trailery
Zwierzogród 2
Pierwszy „Zwierzogród” przywrócił mi wiarę w to, że animacja od Disneya jest mnie w stanie zachwycić. Szczególne wrażenie zrobiło na mnie to, z jaką kreatywnością twórcy podeszli do przedstawienia tytułowego miasta oraz jego różnych rodzajów mieszkańców. Trailer drugiej części wygląda na jeszcze większą dawkę tego, co zadziałało poprzednim razem i chyba tyle wystarczy, abym z przyjemnością wybrał się do kina.
The History of Sound
Oj zapowiada się piękny wyciskacz łez w sam raz na początek jesieni. Paul Mescal i Josh O’Connor wcielają się tu w dwóch muzyków zbierających amerykańskie piosenki ludowe na początku lat dwudziestych zeszłego wieku. Coś dla wrażliwców lubiących bardziej intymne kino.
Eternity
Mam wobec tego trailera mieszane uczucia. Sam pomysł na to, że po śmierci stajemy przed wyborem swojego miejsca na spędzenie wieczności (co wiąże się z nachalnym marketingiem) jest super. Patent na to, że bohaterka musi wybrać, który z jej mężów był tak naprawdę “tym jedynym” także daje nadziej na nieoczywistą fabułę. Trochę się tylko obawiam tego, że ostatecznie całość pójdzie w szkodliwy banał. Zobaczymy, jestem ciekaw, jakiego rodzaju to będzie historia.
Newsy
Steven Knight napisze scenariusz nowego Bonda

Lista nazwisk związanych z nowym Bondem zaczyna się robić imponująca. Do reżysera Denisa Villeneuve’a w roli scenarzysty dołączył Steven Knight, twórca między innymi “Peaky Blinders”. Wiadomo, że to nie on będzie miał ostateczną decyzję w kwestii charakteru filmu, ale można liczyć na to, że przez przypadek wybrano twórcę lubującego się w mocno stylizowanych opowieściach.
Fantastyczna 4 z gigantycznym spadkiem

Pierwszy weekend otwarcia w USA (117.6 miliona dolarów) sugerował, że MCU doczekało się swojego nowego hitu. To wrażenie było dodatkowo podbudowane przez ogólnie pozytywne recenzje fanów i krytyków. Jednak drugi weekend wyświetlania przyniósł spadek wysokości 66% (40 milionów dolarów), trzecim co do wielkości w historii całej franczyzy (po „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” i „Doktor Strange w Multiwersum obłędu”). To kolejny prognostyk tego, że ta formuła naprawdę zaczęła się już widzom przejadać.
Scarlett Johansson i Adam Driver straszą wilki

Aktorskie umiejętności Adama Drivera i Scarlett Johansson zostały docenione w bardzo nietypowy sposób. Okazało się, że nagranie dźwięku ze sławnej sceny kłótni w „Historii małżeńskiej” z ich udziałem jest wykorzystywane przez U.S. Department of Agriculture do odstraszania wilków atakujących bydło na terenie Oregonu. Odbywa się to za sprawą dronów wyposażonych w termowizję. Kiedy taka maszyna zauważa wilka, wtedy wydobywa się z niej nagranie filmowej kłótni. Jak skomentował to jeden z wysoko postawionych pracowników instytucji: “I need wolves to respond and know that, hey, humans are bad,”
Rekordowa sprzedaż Mario Kart World

Nintendo ma powody do zadowolenia, bo wraz z premierą Switcha 2 odkręcił się dla nich kurek z kasą. W ciągu pierwszego miesiąca sprzedało się sześć milionów sztuk konsoli oraz 8.6 miliona gier na nią. Samo “Mario Kart World” rozeszło się w zawrotnej liczbie 5.63 miliona kopii (sporo w pakiecie ze samą kontrolą). Wąsaty hydraulik oraz jego ziomki nadal potrafią przyciągnąć tłumy.
Powstaje filmowa biografia Lady Pank

Netflix zapowiedział start produkcji filmowej biografii Lady Pank. Temat całkiem zacny, bo historia zespołu, zwłaszcza jego początków, jest bogata w wydarzenia i dobrze oddaje klimat tamtej epoki w polskiej fonografii. Nie mam na razie większych oczekiwań, ale podoba mi się fakt, że do roli Borysewicza zatrudniono debiutanta w postaci Mikołaja Bukrewicza. No bo ile można oglądać te same znane pyski w biopicach.
Było oglądane
Naga broń

Nie nazwałbym nowej „Nagiej broni" najlepszą komedią dekady, ale niedzielny seans uważam za bardzo udany. To ten rodzaj lekkiego, letniego kina, którego celem jest tylko i wyłącznie wywołanie śmiechu u widzów. Ta seria zawsze strzelała humorem we wszystkie strony, czasem trafiając, a innym razem pudłując (choć to pewnie kwestia gustu). I tak jest tym razem — slapstick, żarty słowne, czysty absurd, nawiązania popkulturowe i humor niskich lotów (pierdy, segzy itp.) mieszają się tutaj nieustannie. Jest w tym filmie kilka sekwencji przezabawnych (Bałwanek, parodia przesłuchania z „Mission: Impossible" czy próba wydostania się z auta-pułapki), które moim zdaniem dorównują klasycznym gagom z filmów z Leslie Nielsenem. I również tak jak w nich były momenty, kiedy chciałem zasłonić oczy z poczucia zażenowania.
Podoba mi się bardzo natężenie różnych mikro-żartów, które odnajdujemy w napisach czy na drugim planie. Wystawiono tu potężne dowcipne działa, jednak to nadal nie ten zmasowana i bezlitosna inwazja humoru z dawnych części (gdzie nie marnowano ani sekundy). Wynika to chyba z trochę innego podejścia: twórcy starają się wrzucić Franka Dreblina Juniora w środek prawdziwej sensacyjnej intrygi i budować sporo humoru na zasadzie kontrastu. Główny bohater i kilku jego towarzyszy są jak postaci z kreskówki wrzucone do prawdziwego świata. Czasami ta narracja działa, ale często też wybija widza z trybu głupawki, tracą na tym tempo. Plus za starania, ale „Naga broń" działa najlepiej, kiedy zdejmuje spodnie i wesoło lata z gołym tyłkiem na wierzchu.
Casting Liama Neesona przez dłuższy czas wydawał się pomysłem niedorzeczny, bo to aktor kojarzony raczej z poważnymi rolami poważnych facetów o bardzo poważnych wyrazach twarzy. I paradoksalnie właśnie dzięki temu postać Drebina Juniora jest taka zabawna. Trzymając się wcześniejszego porównania z kreskówkami - Frank trafił do takiej, ale wydaje mu się, że jest bohaterem mrocznego kryminału noir. Neeson odgrywa to ze zaskakującym polotem, a kiedy musi być ludzkim odpowiednikiem Goofy'ego, także daje radę. Świetnie wypada też Pamela Anderson, która ponownie igra ze swoim dawnym wizerunkiem. Trochę żałuje, że nie wykorzystano w pełni komediowego potencjału Paula Waltera Hausera, bo facet nie ma miejsca by porządnie się wyszaleć.
Boki mam jeszcze całe a gacie suche, ale jeszcze teraz uśmiecham się na wspomnienie kilku co bardziej udanych żartów. A to już wystarczająco wiele, aby spokojnie zachęcić do wybrania się do kina. Parodia jako gatunek jeszcze nie umarła.
Prosta historia

Tydzień temu powtórzyłem sobie po latach "Prostą historię" i o ile jestem oczarowany całym filmem, to ostatnia scena jest dla mnie przykładem kina absolutnego.
Lynchowi udała się w niej rzecz niezwykła - ukazanie ładunku emocjonalnego, wobec którego słowa są bezsilne. Od kiedy Alvin w końcu widzi Lyle'a wszystko się zmienia. Czujemy ten ogarniający go strach, który wynika z niepewności, czy cała jego eskapada miała w ogóle sens, bo może ten go wcale nie chce zobaczyć. Rośnie to napięcie, które przebija pytania Lyle'a o to, czy przyjechał do niego na tej kosiarce.
Dla przypomnienia, jak to wygląda w scenariuszu:
Alvin starts moving toward the front porch. Lyle comes out the front door using a walker. It makes the bumping noise. As Alvin climbs the few steps he and Lyle stand very close and take a good look at each other...at the old men they have become.
LYLE
Sit yourself down Alvin.
They move slowly to the two chairs set up on the porch. They are situated about five feet apart on either side of the screen door. Lyle is on the right and Alvin on the left.
CUT TO:
Lyle looking out at the lawnmower and trailer in the yard.
LYLE (cont'd)
Did you ride that thing all the way here
to see me?
CUT TO:
Alvin nodding his head.
ALVIN
I did Lyle.
We stay on Alvin's face for a while.
CUT TO:
Close shot of Lyle. He is crying.
CUT TO:
Alvin...tears are running down his cheeks. He turns with a crying smile to Lyle.
I właśnie w tych momentach bez słów wchodzi cała emocjonalna prawda tak przepięknie rozegrana przez Richarda Farnswortha i Harry'ego Deana Stantona (niesamowite, że można w dwie minuty stworzyć tak potężną rolę). Lyle swoim uśmiechem wyraża całą miłość połączoną z świadomością nieznośności uporu Alvina, coś w stylu "ten mój stary, głupi i uparty braciszek". Oni już nie muszą rozmawiać o kłótni sprzed 10 lat, która ich poróżniła. To wszystko jest nieważne, bo ten stary dureń przejechał na tym motorku dwa stany, aby spotkać się może po raz ostatni. Poznając przez film historię życia głównego bohatera, wiemy, że nie było łatwe, a on sam popełnił wiele błędów. Jednak spojrzenie w jego załzawione oczy mówi wprost - przynajmniej tę jedną rzecz udało mu się naprawić. Teraz nie musi już niczego udawać, bo przy bracie nie musi się obawiać swojej słabości. Ten wzajemny wybuch wzruszenia widzimy przez kilka sekund, ale można poczuć, że zawarta w nim jest cała prawda o życiu i ludzkich relacjach.
Te kilka filmowych chwil zawiera w sobie czystą prawdę o sile i skomplikowanej naturze rodzinnej miłości. To prawdziwa sztuka omijająca niepotrzebne komplikacja i trafiająca człowieka w środek jestestwa. Dziękuję Panie Lynch za pokazanie niepokazywalnego.
Co tam mielę serialowo
Strefa gangsterów

Świętny przykład serialu, który potrzebuje trochę rozbiegu, aby w pełni się rozwinąć. Po kilku pierwszych odcinkach stwierdziłem, że po prostu bardzo porządnie zrealizowana opowieść gangsterska, którego największymi zaletami są klimat oraz super role lubianych aktorów (Tom Hardy, Pierce Brosnan, Helen Mirren). Wszystko tu grało, ale brakowało mi poczucia efektu wow. Jednak z każdym kolejnym odcinkiem wciągałem się w tę historię coraz bardziej. I to nie tylko z powodu szybko zagęszczającej się akcji — największą jej siłą są postaci.
Fascynujący jest tutaj proces powolnego opadania masek. Oczywiście od początku wiemy, że oglądamy poczynania bezwzględnych morderców, ale ci są całkiem dobrzy w ukrywaniu swojej krwiożerczości. Jednak im dalej w las, tym mocniej odsłaniają swoje prawdziwe oblicza. Szczególnie dobrze to działa w przypadku postaci granych przez Brosnana i Mirren. Pięknie im wychodzi przechodzenie od uroczych staruszków z wyższych sfer do krwiożerczych, nieodpuszczających nikomu bestii.
Urzekło mnie tu też ukazanie dynamiki toksycznej rodziny, która w połączeniu z bandycką otoczką daje groteskowy efekt. Bo ostatecznie wszystko tu rozbija się o chęc pokazania swojej wartości i akceptacji przez starszyznę Trochę jak gangusowa „Sukcesja”. Trzeba zaznaczyć, że przy tym wszystkim mamy do czynienia z produkcją mocno przerysowaną, także pod względem aktorskich szarży. Jeśli ktoś ma ochotę na taką mroczną, świetnie zrealizowaną fantazję to powinien być zadowolony. Ja już czekam na kolejny sezon. Całośc do obejrzenia na SkyShowtime.
Książki
Księga innych miejsc

Keanu Reeves chyba pogodził się z tym, że Internet już dawno odkrył tajemnicę jego nieśmiertelności i postanowił opowiedzieć swoje życie za sprawą powieści. Do spisania swoich dziejów zaprosił się specjalizującego w weird-fiction China Mieville’a, a skutkiem ich współpracy jest właśnie "Księga innych miejsc", nad którą z przyjemnością objąłem patronat medialny.
Dobra, czas zatrzymać tę karuzelę śmiechu (jeśli kogoś przeszły przez nią ciarki zażenowania to przepraszam), bo omawiana tutaj książka zasługuje na potraktowanie jak najbardziej serio. To nie jest stereotypowy kaprys celebryty, ale pełnoprawny przedstawiciel swojego gatunku. Do tego bardzo nietypowy. Wcześniejszy żart o inspiracji biografią Keanu wziął się z tego, że "Księga innych miejsc" opowiada o losach żyjącego od dziesiątek tysięcy lat, nieśmiertelnego wojownika o imieniu Unute (dla współpracowników B.), który obecnie jest obiektem badań pewnej agencji rządowej. Rozdziały rozgrywające się w teraźniejszości przeplatają się z opisami jego przeszłości.
Przyznam się, że parę pierwszych stron zmusiło mnie do pomyślenia "oj Keanu, nie będzie dobrze". Na szczęście się pomyliłem. Powieść zaczyna się od opisu rozpierduchy, do tego napisanego zdawkowo, jakbym czytał fragment scenariusza. Przestraszyłem się, że czeka mnie lektura mało ambitnego akcyjniaka. Jednak już następny rozdział, stanowiący zapiski pewnego austriackiego psychoterapeuty (zgadnijcie którego) badającego przypadek głównego bohatera zasugerował, że może być inaczej.
Nie bójcie się, nie zamierzam tutaj streszczać całej książki, ale myślę, że ten rozstrzał między nastrojem tych dwóch fragmentów dobrze oddaje klimat całości. Tak naprawdę akcji w rozumieniu bijatyk i strzelanin nie jest tu za dużo. Reevesa i Mieville’a ewidentnie bardziej interesuje piętrzenie kolejnych dziwów związanych z tajemnicą nieśmiertelnego protagonisty. Wystarczy wspomnieć, że jeden z ważniejszych wątków dotyczy także nieśmiertelnej, dzikiej świni, której rozciągnięte na kolejne wieki ataki stanowią jedyny stały element w długim życiu Unute. Z innych cudów można wymienić chociażby sektę pragnącą nastaniu kresu śmierci czy próby ożywienia umarłych za sprawą zbadania mocy bohatera.
Do tego wszystkiego autorzy podeszli do sprawy z większymi ambicjami niż tylko zapewnienie czytelnikom rozrywki i zawarli w "Księdze innych miejsc" sporo przemyśleń na temat potencjalnej nieśmiertelności, powtarzalności czasu czy znaczenia pamięci. Tutaj czasami wchodzą w niebezpiecznie śliskie rejony pretensjonalności, ale całościowo książka broni się także pod tym względem. Choć nie ma co ukrywać, że przy takim natężeniu różnorakich konwencji i pomysłów całość bywa niezrozumiała, jakby uginała się pod ciężarem własnego rozpasania. Jednak ma to też swój urok, bo źródłem tego pojawiającego miejscami bałaganu jest kreatywna szarża, jaką postanowili przeprowadzić autorzy.
Jeśli lubicie gdy fantastyka zabiera Was w nietypowe rejony wyobraźni, a do tego łączy wciągającą fabułę z niegłupimi przemyśleniami, to "Księga innych miejsc" powinna przypaść Wam do gustu. A jeśli lubicie Keanu, to spokojnie możecie go obsadzić w swojej wyobraźni jako głównego bohatera - działa znakomicie. Wiem, bo sam tak zrobiłem.
#współpracareklamowa
Za tłumaczenie odpowiada Tomasz Wilusz. Tekst powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Prószyński S-ka.
Komiksy

Może do punka nie pasuje określenie “urocze”, ale tak właśnie opisałbym ten komiks. To opowieść o zbuntowanej nastolatce, która po założeniu na uszu słuchawek magicznego walkmana zyskuje supermoce i jest gotowa do spuszczania łomotu potworom zagrażającym jej miasteczku. Jest to rzecz skierowana raczej do nastoletnich czytelników, ale jeśli ktoś za dzieciaka siedział w punku (jak na przykład ja), to może odświeżyć sobie trochę wspomnień z tego okresu (jakby co, to nie ma tu picia jaboli). Fajni bohaterowie, trochę sprytnych rozwiązań narracyjnych przy kadrowaniu oraz kolorowa kreska sprawiają, że lektura „Superpunka” jest całkiem przyjemna. Warto docenić bajer w postaci tego, że wszystkie słuchane przez bohaterkę utwory są podpisane, więc sami możemy zrobić sobie ścieżkę dźwiękową do komiksu. Dorośli, którzy nie czują do punka sentymentu mogą spokojnie odpuścić, ale jeśli trzy akordy i darcie mordy czasami wciąż grają w Waszych sercach, albo macie w otoczeniu jakiś nastoletnich buntowników, to wtedy warto się zainteresować.

Mleczna droga

To jedna z tych pozycji, która przy lekturze co chwilę nasuwała mi myśli w stylu “o ja jebię”, a ja sam miałem ochotę pójść pod prysznic. Komiks Miguela Vary opowiada o parze młodych ludzi żyjących na włoskiej prowincji. Marco i Stella nie są ze sobą szczęśliwi — go męczy jej bezczelność i emocjonalnie rozchwiane, a ona ma problem z jego bezczynnością oraz ciągłymi problemami w łóżku. Marco jest uzależniony od swojej dziewczyny, która płaci za jego studia, a nawet kurs prawa jazdy. Ich sytuacja jest ewidentnie niezdrowa, ale przechodzi w naprawdę toksyczne rejony, kiedy Stella zaczyna dorabiać jako opiekunka dla dziecka u Lulu — nieodpowiedzialnej kobiety, która sprawia odpychające wrażenie. Jednak widok wyciekającego z jej piersi mleka rozbudza u Marco żądzę, których istnienia nie był świadomy. W „Mlecznej drodze” Vara wyciąga ze swoich bohaterów to, co najgorsze i obnaża wiele bardzo nieprzyjemnych prawd o ludzkich relacjach. To w dużej mierze opowieść o dynamice władzy w związku i wynikającym z niej wzajemnym uzależnieniu. Poczucie ciągłego dyskomfortu, jakie towarzyszy lekturze podbijane jest także przez warstwę graficzną. Vara jest wręcz bezwzględny w ukazywaniu ludzkość cielesności w sposób odstręczający. Z lubością rysuje nabrzmiałe sutki ściekające mlekiem czy penisy oblepione spermą. Płynny ustrojowe grają tu istotną rolę, jakby autor chciał, abyśmy sami zaczęli się trochę brzydzić ludzką seksualnością. Warto też zwrócić uwagę na sporą dawkę eksperymentów z narracją, szczególnie małych kadrów porozrzucanych na niektórych stronach. Sporo tu się pod tym kątem dzieje. Jeśli lubicie ten rodzaj niepokoju, jaki zaserwował chociażby netflixowy “Reniferek”, to „Mleczna droga” powinna Was zainteresować. Tylko ostrzegam — nie będzie to przyjemna lektura.

Było pykane
Diablo IV

Nie sądziłem, że kiedyś to napiszę, ale ostatnie “Diablo” srogo mnie wynudziło. To jedna z tych gier, które przeszedłem i sam trochę nie rozumiem, czemu poświęciłem na nią tyle czasu . Nie wiem, czy to kwestia tego, że ten rodzaj gameplayu po prostu mi się przejadł, czy z tą grą rzeczywiście coś jest nie tak. Czytałem kiedyś post, w którym ktoś nazwał ją “rozbudowanym cookie clickerem”. I coś w tym jest, bo przez większość rozgrywki miałem wrażenie, że ta gra “gra się sama” (a przeszedłem ją na hardzie). Niby pojawiają się nowe przedmioty i umiejętności, ale nie odczuwałem tu zbytniego progresu. Myślę, że wynika to z faktu otwartego świata, przez który potwory ciągle dostosowują się do poziomu naszej postaci, więc właściwie walki wyglądają bardzo podobnie (nawet jak na standardy tej serii). Nie wiem czy dobrze to zrozumiałem, ale ten system chyba nie odnosi się do głównych bossów, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że finałowa walka z Lilith zajęła mi pięć minut? Ku mojemu zdziwieniu elementem, który trzymał mnie przy grze była całkiem fajnie poprowadzona fabuła. Oraz design kolejnych potworów i lokacji, pod tym względem eksploracja tego świata była nawet wciągająca. I wiem, wiem, ktoś zaraz napisze, że to gra, która zyskuje podczas wspólnego grania z ziomkami. Wszystko spoko, tylko

Do posłuchania w podcastach
The Town o skasowaniu “The Late Show”
Jeśli trochę śledzicie informację o mediach w USA to pewnie wiecie, że jedną z większysch sensacji ostatnich tygodni okazała się decyzja o skasowaniu “The Late Show” prowadzonego przez Stephena Colberta. Temat gorący, bo wśród plotek mocno żyje ta o rzekomym wpływie samego Donalda Trumpa. The Town wypuściło odcinek, z którego możecie dowiedzieć się trochę więcej o sprawie Colberta, ale także o tym, jak radzą sobie tego typu programy w świecie streamingów i Youtube’a.
Postaw kawkę i wesprzyj powstawanie tego newslettera

Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię