Kusi na newsletter nr 5

Jeśli jeszcze nie oglądaliście "Dojrzewania" to po prostu to zróbcie.

Jeśli śledzicie przynajmniej kilka pejów popkulturowych na FB to pewnie wiecie, że ten tydzień zdominował jeden serial. Jeśli macie już dość tego, że „Dojrzewanie” wyskakuje Wam z lodówki, to z góry przepraszam, ale jeszcze o nim przeczytacie w dalszej części. Tutaj chciałbym się podzielić, czymś, w co wciąż trochę trudno mi uwierzyć, czyli jak post o produkcji Netflixa zażarł na moim profilu: na moment pisania tego wstępu nabiło się 2 148 079 wyświetleń, tak ponad dwa miliony. Jednocześnie się jaram, ale przyznam, że to trochę przerażające, bo oczywiście do komentarzy wbili się już obrońcy męskości i fani Andrew Tate’a, a ja nawet nie mam mocy przerobowych, aby jakoś moderować tę dyskusję, bo ta rozgrywa się za szybko. Jest grubo. A właściwą część newslettera chciałbym zacząć od innej dyskusji, która także zdominowała rodzime social medial kulturowe:

Wybuchła największa polska inba literacka od lat

Konflikt autorki z wydawnictwem nie brzmi jak temat, który mógłby porwać tłumy obserwatorów, ale tym razem Internet rozgrzał się do czerwoności. Nie powinno to dziwić aż tak bardzo, bo sprawa dotyczy jednego z największych polskich bestsellerów ostatnich lat, czyli „Chłopek” Joanny Kuciel-Frydryszak.

Wszystko zaczęło się od instagramowego wpisu autorki, w którym ta oświadczyła, że z powodu niewymiernego wynagrodzenia, zważywszy na olbrzymią skalę jej sukcesu, jakie otrzymała za swoją książkę, postanawia skorzystać z tak zwanej klauzuli bestellerowej.

Wydawnictwo zareagowało szybko i tego samego dnia zamieściło na swoich social mediach taką odpowiedź:

Tyle wystarczyło, aby dyskusja rozkręciła się na dobrze. Jak łatwo się domyślić pojawiły się trzy główne obozy — głosy wspierające autorkę, te broniące wydawnictwa w imię zasady „wiedziała co podpisywała” i tych, dla których takie sprawy nie powinny być omawiane publiczne. Chciałbym przedstawić kilka tekstów napisanych przez osoby znające ten temat najlepiej, czyli samych pisarzy, którzy masowo stanęli w obronie autorki.

Jednym z pierwszych był Jakub Żulczyk, który uderzył z grubej rury:

Kolejnym głośnym wpisem w dyskusji okazał się ten autorstwa Małgorzaty Rejmer

Z kolei Sczepan Twardoch wykorzystał sytuację, aby poradzić mniej doświadczonym kolegom i koleżankom po piórze, jak powinni podchodzić do sprawy podpisywania umów z wydawcami.

To tylko kilka bardziej znamiennych przykładów rozkręcającej się przez kilka dni dyskusji. Sprawa jest bardzo rozwojowa, ale już teraz można stwierdzić, że środowisko literackie już dawno nie było tam wzmożone w głośnym wyrażaniu swojego niezadowolenia.

Głodnych dodatkowych opinii na temat całej sprawy polecam lekturę dwóch poniższych tekstów.

Pierwsze fotki z planu nolanowskiej “Odyseji”

Nolaniarze mają swoje święto, bo w sieci pojawiły się pierwsze zdjęcia z planu „Odysei”. Nolan po krytycznym i kasowym sukcesie  „Oppenheimera” ma pewnie teraz dostęp do wszystkich pieniędzy świata, więc prawdopodobnie możemy spodziewać się widowiska godnego opowieści o mitologicznych herosach. Jednak pierwsza fotka Matta Damona jako Odyseusza sprawiła, że niektórzy zaczęli kręcić nosem z powodu historycznych nieścisłości jego stroju. Nie znam się i trudno mi się wypowiedzieć, ale jednak ciekawi mnie, w jaką stronę zamierza pójść Nolan — bycia nerdem w stylu Eggersa, czy jednak opowiedzenia historii bardziej skupionej na oddaniu duchu dzieła Homera, bez rygorystycznego trzymania się historycznej szczegółów. Czas pokaże.

Trailer aktorskiego “Lilo & Sticht”

Należę do grona, które z podejrzeniem patrzy na każde aktorski remake dineyowskich animacji, ale kurde, tym razem to wygląda naprawdę fajnie. Komputerowy Stitch daje rady, aktorka grająca Lilo wydaje się przeurocza, a całość utrzymana jest w duchu oryginału. Dalej nie jestem fanem tego trendu, ale trailer spodobał mi się na tyle, że chyba wybiorę się do kina.

“Coyote vs. Acme” wraca do gry

Według plotek istnieje szansa, że „Coyote vs. Acme" jednak ujrzy światło dzienne. Film opowiadający o Kojocie Wilusiu chcącym uzyskać odszkodowanie od Acme za dostarczanie wadliwego sprzętu był jedną z ofiar szukania oszczędności przez Warner Bros, które w celu zarobienia na odpisach podatkowych uwaliło kilka gotowych filmów (w tym ten o Batwoman). „Coyote vs. Acme" wydawał się już projektem skazanym na straty, ale według doniesień Deadline wytwórnia prowadzi rozmowy z dystrybutorem Ketchup Entertainment, który ma podobno oferować 50 milionów dolarów za prawa do dystrybucji kinowej. Jeśli wszystko się uda, to film prawdopodobnie zobaczymy w przyszłym roku.

Premiery kinowe tygodnia

Królewna śnieżka

Oj, Disney chyba już dawno nie miał tak dużych kłopotów z kontrowersjami wokół swojego filmu. Z jednej strony antyłokowcy zesrali się o zaangażowanie czarnoskórej aktorski do tytułowej strony, a z drugiej lewa strona namawia do bojkotu filmu z powodu wsparcia Gal Gadot dla działań Izraela wobec Palestyny. Aby było jeszcze ciekawiej, to nie pomaga fakt, że wcielająca się w Rachel Zegler otwarcie opowiada się za palestyńskimi ofiarami. To wszystko sprawia, że sam film schodzi trochę na bok. Także dzisiejsza premiera jest też swoistym sprawdzianem na to, czy przy wyborze seansów widzowie rzeczywiście zwracają uwagę na ideologiczne zawirowania wokół danej produkcji.

Queer

Mam pewną słabość do Daniela Craiga i mocno mu kibicuję w każdej roli, w której ucieka jak najdalej od Jamesa Bonda. Adaptacja „Queer” Williama S. Burroughsa' w reżyserii Luki Galdagino wydaje się tu pasować idealnie. Gra tu faceta włóczącego się po meksykańskich barach i nawiązującego przelotne relacje seksualne (co jednak nie jest aż tak dalekie od sposobu spędzania wolnego czasu przez 007). Krytycy nie pieli w zachwytach, ale ogólnie chwalono występ Craiga i typowe dla reżysera dopieszczenie audiowizualne. To na pewno nie będzie drugie „Tamte dni, tamte noce”, ale stęsknieni za takimi klimatami powinni dać szansę.

Było oglądane

Mickey 17

Ech, niestety przeważające opinie miały rację - „Mickey 17” rozczarowujące i to w sposób najbardziej irytujący, bo zmarnowano tu wielki potencjał. Pierwsza godzina jest wyśmienita i gdyby reszta filmu utrzymała ten poziom to moglibyśmy mówić o przyszłej klasyce dystopijnego kina science-fiction. Początek historii to połączenie klimatów Verhoevena z obrazami o Trampie Charliego Chaplina — mamy tu naiwnego bohatera, który daje się zdehumanizować w imię jak największych zysków. Niestety potem fabuła zaczyna się rozłazić, a przewrotność ustępuje miałkiej historii typu dobrze kontra źli. Nadal ogląda się to całkiem przyjemnie, zwłaszcza wyśmienitego Pattinsona w podwójnej roli, ale chyba nie na to wszyscy czekali.

Trochę bardziej rozpisałem się w poście na fb: https://www.facebook.com/photo?fbid=1201767191952033&set=a.470757998386293

Morderstwo w Orient Expressie

Zbierając materiału do przeglądu filmów o pociągach oczywiście nie mogłem ominąć którejś z adaptacji klasycznego kryminału Agathy Christie. Padło na wersję w reżyserii Sidneya Lumeta z roku 1974. Jest to bardzo sprawna rzemieślnicza robota, ale patrząc na to, że Lumet nakręcił ją pomiędzy “Serpico” i „Pieskim popołudniem”, to czuć w tym robotę “na zlecenie”. Poza utrzymanym w reporterskim stylu prologu, to narracja poprowadzona jest tu wręcz do bólu staroświecko, co szczególni czuć podczas długiego fragmentu, w którym Hercules Poirot tłumaczy całą intrygę. Z pewnością się wybija jest główna rola Alberta Finneya odgrywającego błyskotliwego Belga z wręcz kreskówkowym przerysowaniem, co sprawdza się zaskakująco dobrze. No i sama historia wciąż pozostaje na tyle wdzięczna, że całość ogląda się przyjemnością, nawet jeśli już zna się rozwiązanie całej zagadki. Fani oldschoolowych kryminałów powinny być zadowoleni. Zwłaszcza jeśli lubią filmy, w których przyłożono odpowiednio dużo uwagi do szczegółów w kwestii kostiumów i rekwizytów.

Co tam mielę serialowo

Dojrzewanie

Brytyjczycy jak mało kto potrafią dopierdolić widzom za pomoc miniserialu, który w kilku odcinkach niesie ze sobą ładunek emocjonalny, że można by nim obdarzyć kilka innych wielosezonowych serii, czego najświeższym przykładem jest właśnie netfliksowe „Dojrzewanie”. Fabuła czterodocinkowej produkcji kręci się wokół morderstwa trzynastolatki, o której oskarżony zostaje jej szkolny kolega. Nie spodziewajcie się jednak kryminału, bo od samej zbrodni ważniejsze są tu okoliczności, jakie do niej doprowadziły. Internetowy mobbing, systemowa niewydolność i nieświadomość rodziców to tylko kilka z poruszanych tematów. Całość jest skrajnie frustrująca i przerażająca. Mocna treść idzie w parze z intrygującą formą, bo każdy z odcinków nakręcono na jednym ujęciu. Do tego wspaniały Stephen Graham i aktorskie objawienie w postaci nastoletniego Owena Coopera w obsadzie. Koniecznie trzeba obejrzeć.Bardziej rozpisałem się w poście na fb:

Silos

Czasami ogarnia mnie przerażenie na myśl, jak bardzo podatny jestem na serialową kombinację “pomysłowy setting + wielka tajemnica + cliffhangerowa narracja”. Potrafię przez to wsiąknąć w nawet mocno średnie produkcje. ”Silos” omijałem przez jakiś czas, bo pomysł na postapo rozgrywające się, no właśnie w silosie, wydawał mi się zbyt absurdalny, ale po namowie paru znajomych w końcu zacząłem oglądać. Jestem po pierwszym sezonie i hmmm, ogląda mi się to bardzo dobrze, ale jednocześnie sporo rzeczy mi tu uwiera. Na pewno trudno nie docenić wysokiej production value, bo realizacyjnie wygląda to świetnie. Bardzo podoba mi się odkrywanie kolejnych zasad świata przedstawionego, bo tutaj też bywa bardzo zaskakujące. No i przede wszystkim główną rolę gra tu Rebecca Fergusson, którą uwielbiam. Największy problem mam z samą intrygą, bo ta przypomina mi bardziej coś z okolic opowieści spod znaku young adult. Raczej nie ma tu miejsca na subtelności, a jeden ze złoli jest wręcz komiczny w swojej mroczności i groźnej stylówie. Jednak w ogólnym podsumowanie jako serial typu “Wyłącz mózg i po prostu się ciesz oglądaniem” sprawdza się znakomicie. Apple TV+ już jakiś czas temu stało się najlepszym serwisem dla fanów serialoweg saj faj, a moja nerdowska strona czuje się tam jak w domu.

Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców

Wpadłem w sidła szumu wytworzonego dookoła tej książki. Paszport Polityki, bestsellery Empiku i zachwyty kolegów oraz koleżanek po piórze, przy takim natężeniu trudno chociaż nie sprawdzić, o co cały ten hałas. Odpowiednio obniżyłem oczekiwania, bo jednak cuda i objawienia zdarzają się rzadko, ale tutaj rzeczywiście mamy do czynienia z przepotężnym debiutem. Od razu jednak warto zaznaczyć, że to powieść skierowana raczej do miłośników literackich wykrętasów, bo to jedno wielkie wywracanie czytelniczych przyzwyczajeń na drugą stronę. Łyskawa bawi się językiem i pisarskimi schematami w sposób, którego nie powstydziłby się Don Dellilo. Miesza ze sobą powieść obyczajową, fikcyjny reportaż (oj, ale piękni się tu dostaje reporterom stawiających się w centrum swoich tekstów), esej krytyczny, medialną relację, poezje i kilka innych konwencji. Owszem, sporo z tego można uznać za popisówkę, ale taką, na którą z przyjemnością się patrzy. A o czym właściwie jest ta książka i kim jest tajemniczy Jeffrey Waters? To drugie pytanie zostawcie sobie na lekturę, bo z tą niespodzianką warto zmierzyć się bez wcześniejszego przygotowania. Jeśli chodzi o pierwsze: to wyobraźcie sobie telenowele rozgrywającą się wśród drwali mieszkających w małym amerykańskim miasteczku, w którym zaczynają się dziać rzeczy niebywałe. Kurde, naprawdę ciężko ją zareklamować bez zdradzania za dużo. Jeśli lubicie literacką woltyżerkę, to sprawdźcie koniecznie, antyfani takich eksperymentów powinni sobie odpuścić, chyba że chcą znaleźć sobie nowy obiekt nienawiści i powód do załamywania rąk nad rodzimym środowiskiem literackim. Mnie ten wielki żart niezwykle rozbawił i już czekam na to, aby dowiedzieć się, co autor ma nam jeszcze do zaoferowania.

Komiksiory

El Borbah - Charles Burns

Dobra wiadomość dla fanów amerykańskiej klasyki komiksowej - Kultura Gniewu wypuściła wznowienie cudownie pojebanego, wydanego pierwotnie w 2001 roku przez wydawnictwo Post, „El Borbah" autorstwa niezawodnego Charlesa Burnsa. Tworzona w pierwszej połowie lat 80 undergroundowa seria opowiada o przygodach tytułowego luchadora i prywatnego detektywa, który używa swojej niezwykłej siły do odnajdywania zagubionych osób. Historie rozpoczynające się jak zwykłe kryminały noir szybko skręcają w dziwaczną stronę — roboty, marzący o nieśmiertelności milionerzy w ciałach dzieci czy członkowie dziwnego kultu, to dla El Borbah chleb powszedni. On sam zresztą jest okropnym bubkiem i prostakiem, który najchętniej dał w mordę każdemu, kogo napotka na swojej drodze. Wizualnie to perełka, jak zresztą chyba wszystko autorstwa Burnsa — zadziwiające, że wyrobił sobie tak charakterystyczny styl jeszcze jako nastolatek. Sporo kwasu, czarnego humoru i ukrytego w tym wszystkim egzystencjalnego niepokoju. Nie wypada nie znać.

Było grane

Metaphor: ReFantazio po raz drugi

Kiedy w pierwszej odsłonie newslettera pisałem w zachwytach o najnowszym dziele Atlusa, byłem chyba gdzieś w połowie rozgrywki. W tym tygodniu w końcu udało mi się ubić ostatniego bossa i dalej jestem zachwycony, choć pod koniec pojawia się parę elementów, które trochę psują obraz całości. Niestety nie obyło się bez klasycznego dla gier jrpg grindu polegającego na monotonnym ubijaniu tych samych przeciwników w celu podbicia poziomów postaci, bo bez tego finałowy przeciwnik byłby po prostu absurdalnie ciężki do ubicia. Jednak nie zmienia to faktu, że dalej uznaję „Metaphor: ReFantazio" za jedną z najwspanialszych historii fantasy, jakie w swoim życiu poznałem. Bardzo podoba mi się tu fabularny balans, jaki udało się zachować twórcą — niektóre wątki, szczególnie dotyczące poszczególnych postaci, potrafią być zaskakująco dojrzałe i nieoczywiste, ale jednocześnie to wciąż epicka historia, w której ratujemy świat przed potężnym złolem. Muszę przyznać, że choć ostateczna walka bywa upierdliwa, to sam finał pod względem klimatu jest przecudowny — naprawdę miałem poczucie, że w końcu dotarłem z moimi towarzyszami do kresu wielkiej podróży i każdy z nich zasłużył, aby skopać dupę temu gnojowi. Czułem się podekscytowany jak nastolatek oglądający końcówkę długaśnej serii anime. Kocham.

Poczujmy się staro

Chrirurdzy - 20 lat

Nigdy nie oglądałem „Chirurgów”, ale trudno mi przejść obok faktu, że ten serialowy fenomen kończy właśnie 20 lat, co stawia go wśród najdłużej emitowanych serii w historii amerykańskiej telewizji. Co więcej, wciąż śledzi go wierna grupa widzów, a według raportu Nielsena „Chirurdzy”, obok „Blueya”, byli najczęściej oglądanym programem na serwisach streamingowych. Trzeba wspomnieć też, że to dzięki temu serialowi rozpoczęła się oszałamiająca kariera producencka Shondy Rhimes. Showrunnerka od lat nie tylko sprawuje pieczę nad swoim pierwszym serialowym dzieckiem i jego spinnoffami, ale co jakiś czas wypuszcza kolejny hicior. Wystarczy wspomnieć, że to ona stoi za powstaniem chociażby „Skandalu”, „How to Get Away with Murder”, „Inventing Anna” czy oczywiście „Bridgetonów”. Nawet jeśli nie jesteście fanami wspomnianych produkcji, to jednak taki dorobek wzbudza szacunek.

Do poczytania u innych

Ranking 75 ksiązek science-fiction wszechczasów

Mogliście już zauważyć, że lubię tego typu rankingi, zwłaszcza jeśli przy ich tworzeniu podjęto trochę kontrowersyjnych wyborów. Ostatnio natrafiłem na taką listę stworzoną przez Esquire — jest ciekawa choćby dlatego, że powstawała w ramach zasad jeden autor — jedna książka, więc brakuje na niej wielu mocarnych pozycji, ale za to znalazło się miejsce na te mniej znane i oczywiste. Polecam w ramach czytelniczych inspiracji, bo ostatnimi laty dość mocno zgłębiam temat klasyki saj faj, ale o niektórych książkach dowiedziałem się tu po raz pierwszy.

Ranking 25 najważniejszych stylistów w Hollywood

Lubię czasami wskoczyć w temat, o którym nie mam zupełnego pojęcia i wcześniej nie czułem potrzeby, aby się nim zainteresować. Do tego grona należą na przykład styliści odpowiedzialni za kreację, w których największe gwiazdy Hollywood śmigają po wszelkich galach i premierach. Jednak trafiłem na poniższą listę przygotowaną przez Hollywood Reporter i przyznam, że trochę w nią wsiąkłem.

Uśmiech o wsparcie

Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.