Kusi na newsletter nr 26

Przypadkowi złodzieje i wędzone rybki.

Od kilku lat coraz bardziej lubię początek września. Dni bywają jeszcze ciepłe, ale już nie tak intensywne jak w wakacyjnych miesiącach. Świat trochę zwalnia i jakoś łatwiej jest wrócić do własnej rutyny. Do tego powoli czuć już zbliżającą się jesień i związany z nią wysyp popkulturowych nowości. Jeszcze jest spokojnie, ale czuć, że niedługo się zacznie. Zajrzałem sobie dzisiaj z rana na listę filmowych zapowiedzi na najbliższe miesiące i od połowy września właściwie co weekend wychodzi jedna, dwie pozycje, które koniecznie chcę obejrzeć. Duża część z nich to tytuły festiwalowe, zdobywające świetne opinie w kończącym się festiwalu w Wenecji albo faworyci z tegorocznego Cannes. Będzie w czym wybierać i o czym pisać. W aurze tego słodkiego poczucia oczekiwania zapraszam Was do lektury kolejnego odcinka tego newslettera.

House of Guiness

Steven Knight, twórca „Peaky Blinders” wraca z nowym serialem. I w sumie nikogo nie powinno dziwić, że pod względem audiowizualnym wygląda to bardzo podobnie do sagi przestępczej rodziny Shelbych. Ja tam na tyle lubię tę stylistykę, że przyjmę ją po raz kolejny. Tym razem w stylowej otoczce będziemy oglądać historię członków rodziny władającej jednym z najbardziej znanych browarów w historii, którzy muszą utrzymać imperium po śmierci ojca. Zapowiada się przepysznie.

28 lat później: światynia kości

Naprawdę nie spodziewałem się, że na kontynuację “28 lat później” przyjdzie nam czekać niecałe siedem miesięcy. Trailer sugeruje, że historia tym razem skupi się na moim ulubionym elemencie poprzedniego filmu, czyli granym przez Ralpha Fiennesa doktorze Kelsonie. Zajawka jest bardzo intensywna i zapowiada potężną dawkę szaleństwa. Ciekawe jak sprawdzi się o wiele mniej doświadczona od Danny’ego Boyle’a Nia DaCosta, który odpowiada za reżyserię tej części.

Ojciec, matka, siostra, brat.

Co tu dużo mówić - Jarmusch w bardziej obyczajowej odsłonie i do tego poruszający tematykę nietypowych rodzinych relacji zawsze na propsie. Tym razem szczególnie interesujący wydaje się występ Toma Waitsa. Sam trailer nie zdradza za dużo, ale pewnie nie musi tego robić, bo wszyscy wiemy czego się spodziewać.

Newsy

Pierwsze newsy na temat “Star Wars: Starfighter”

Szczerze mówiąc, tak zgubiłem się w tych wszystkich wcześniej zapowiadanych/skasowanych/wymyślonych gwiezdnowojennych filmach, że wiadomość o „Star Wars: Starfighter” wzięła mnie z zaskoczenia. A tu okazuje się, że produkcja ruszyła, a film ma trafić do kin w 2027 roku. Już wcześniej wiadomo było, że główną rolę zagra w nim Ryan Gosling, a teraz ujawniono obecność Amy Adams w obsadzie (no to już samo w sobie mnie zachęca). Akcja ma rozgrywać się pięć lat po wydarzeniach z epizodu IX i na razie wiadomo chyba tyle. Uważajcie na fejkowe trailery i zdjęcia, bo tych jest obecnie więcej niż prawdziwych materiałów.

Plakat i data premiery trzeciego sezonu “Gliny”

SkyShowtime przedstawiło plakat i datę premiery kontynuacji jednego z najlepiej ocenianych polskich seriali XXI wieku. Trzeci sezon “Gliny” trafi do serwisu 16 października. Sam plakat jest do bólu generyczny i miejmy nadzieję, że sam serial okaże się bardziej porywający.

Sophie Turner jako serialowa Lara Croft

Pewnie już mało kto pamięta o tym, że trzy lata temu Amazon zapowiedział serialową wersję przygód Lary Croft. O produkcji przez ten czas nie było za wiele słychać, a plotki o zakulisowych problemach sprawiały, że produkcja zaczęła być spisywana na straty. Jednak w końcu coś się w tej sprawie ruszyło. Potwierdzono wcześniejsze doniesienia, że w pannę Croft tym razem wcieli się Sophie Turner (Sansa z „Gry o tron”). Na końcowe efekty pewnie jeszcze trochę sobie poczekamy.

Sequel “Supermana” już za dwa lata

Rozkręcane na nowo przez Jamesa Gunna filmowe uniwersum DC nie zwalnia tempa. Właśnie ogłoszono, że sequel „Supermana”, zatytułowany „Superman: Man of Tomorrow” trafi do kina już 9 lipca 2027 roku. Natomiast w przyszłym roku zadebiutują „Supergirl” oraz “Clayface”. Ciekawe na jak długo starczy tej superbohaterskiej pary.

Radiohead wraca do koncertowania

Fani Radiohead mają powody do świetowania, bo grupa wraca do koncertowania po siedmiu latach przerwy. I to już bardzo niedługo, bo ich powrotna trasa rozpocznie się na początku listopada. Panowie zagrają w pięciu miejscach, w każdym przez po cztery razy.

Hiszpania, Madryt, Movistar Arena: 4.11, 5.11, 7.11, 8.11
Włochy, Bolonia, Unipol Arena: 14.11, 15.11, 17.11, 18.11
Anglia, Londyn, The O2: 21.11, 22.11, 24.11, 25.11
Dania, Kopenhaga, Royal Arena: 1.12, 2.12, 4.12, 5.12
Niemcy, Berlin, Uber Arena: 8.12, 9.12, 11.12, 12.12

Premiera “Silksong” przerosła wszystkich.

Wczoraj o godzinie szesnastej odpaliłem PS Store, bo według zapowiedzi właśnie wtedy miało pojawić się tam “Silksong”. Ku mojemu niezadowoleniu okazało się, że nic z tego, bo gra jeszcze nie jest dostępna. Szybko okazało się, że problem pojawia się także na innych platformach oraz Steamie. Zainteresowanie grą połaczone z brakiem przedsprzedaży przerosło możliwości serwerów, co spowodowało spore opóźnienie. To dowód na to, jak wiele osób wyczekiwało premiery. Wczoraj na Steamie grało w nią już pół miliona użytkowników, a prawdziwe szaleństwo pewnie się dopiero zacznie. Wojownicze owady górą!

Było oglądane

Złodziej z przypadku

Bardzo interesujący obraz z perspektywy autorskiego wyjścia ze strefy komfortu, bo utrzymana w klimacie wczesnego Guya Ritchiego lub braci Coen gangsterska komedia omyłek nie jest raczej czymś, czego spodziewałbym się po Darrenie Aronofskym. Jednak takie wrażenie odniosłem głównie po trailerze, który nie oddaje temu filmowi całej sprawiedliwości. Owszem, całość utrzymana jest w szybkim tempie i wypełniona karykaturalnymi postaciami, ale to tylko jedna strona medalu. Na drugiej znajdziemy zaskakująco mroczną, czasami wręcz nihilistyczną opowieść o zaprzepaszczonych szansach i cenie za uciekanie przed konsekwencjami własnych czynów. Problem w tym, że tę równowagę udaje się utrzymać tylko czasami. Bo równie często miałem wrażenie, że oglądam dwa osobne filmy, które zostały ze sobą sklejone na siłę. Aronofsky'emu brakuje zręczności w płynnym przechodzeniu pomiędzy konwencjami, przez co zarówno elementy mroczne jak i komediowe wydają się czasami nie na miejscu. Obie sfery biją się o swoją dominację, przez co żadna z nich nie wybrzmiewa w pełni.

Jednak to zauważalne rozwarstwienie nie przekreśla całego filmu, bo dużo elementów sprawdza się tu wyśmienicie. Choćby aktorstwo - Aronofsky jednak potrafi wyciągać ze swoich aktorów to co najlepsze. W kilku recenzjach natknąłem się już na opinie, że Austen Butler prezentuje sobą ekranową energię i charyzmę na poziomie młodego Brada Pitta. I rzeczywiście obserwowanie go to czysta przyjemność i muszę mu oddać, że jego rola jest czymś, co pozwala mi uwierzyć w dwoisty charakter tej produkcji. Świetne są też występy drugoplanowe, chociażby punkowy Matt Smith czy Liev Schreiber jako i Vincent D'onofrio jako chasydzcy gangsterzy. Warto wspomnieć też, że mamy tu do czynienia z sentymentalną podróżą do Nowego Jorku końcówki lat 90. Wrażliwi na ówczesną stylistykę pewnie mocniej zanurzą się w tym świecie. A wszystkiemu przygrywa soundtrack autorstwa IDLES, który zdecydowanie podbija energię filmu. Ambitny zamysł czasami rozłazi się tu w szwach, ale "Złodziej z przypadku" to nadal intrygujące połączenie kryminalnej farsy z nieraz dojmująco zimną opowieścią o cenię jaką trzeba zapłacić za ucieczkę od konsekwencji własnych błędów. Romans z mniej przyciężkawą konwencją zdecydowanie służy reżyserii Aronofsky'ego.

Bałtyk

Seans tego dokumentu okazał się jednym z najbardziej immersyjnych doświadczeń kinowych w moim życiu. ”Bałtyk” opowiada o prowadzącej kultową, zlokalizowaną w Łebie, wędzarnie ryb pani Mieci. Tak się składa, że moja rodzina mojej partnerki posiada w nadmorskiej miejscowości włości, więc co roku wpadamy tam ze znajomymi na kilka dni. Tym razem jednym z urozmaiceń było wyjście na omawiany film do lokalnego kina „Rybak”, a zaraz potem wycieczkę po rybkę do smażalni pani Mieci. Dość surrealistyczne przeżycie. No dobra, ale może czas napisać coś o samym dokumencie w reżyserii Igi Lis. ”Bałtyk” to rodzaj opowieści skupiających się na przedstawieniu życia “prawdziwych ludzi” - Pani Miecia i jej załoga pokazani są bez zbędnego romantyzowania i niepotrzebnych ubarwień. Sama bohaterka pali szluga za szlugiem i próbuje koordynować swoją ekipę, w której wyróżnia się lekko nieogarnięty, mający ewidentne problemy z alkoholem Piccolo. Dużo tutaj lokalnego folkloru i humoru wynikającego z bezpośredniego podejścia do życia przedstawianych postaci — tu pani Miecia schowa kasę za biustonosz, tam wyciągnie ją z czajnika. Jednak co jakiś czas przebija się spod tego wszystkiego prawdziwy dramat — choroby, marazm i problemy z używkami. Właścicielka wędzarni jawi się tu nie tylko jako pracodawczyni, ale też siła napędowa lokalnej społeczności, rzeczywiście starająca się pomóc ludziom z najbliższego otoczenia. Wszystko to ładnie gra i całkiem sprawnie płynie, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że film jednak zbyt mocno ślizga się po powierzchni. Pomimo poczucia pewnego niedosytu naprawdę zachęcam wybrać się na tę podróż do świata małej nadmorskiej gastronomii.

Komiksy

Pieskie sczęście

Chciałbym polecić ten komiks wszystkim psiarzom, ale muszę też zacząć od ostrzeżenia, bo dla tych wrażliwych na cierpienia czworonogów, może to być lektura wręcz traumatyczna. ”Pieskie szczęście” to opowieść o tym, jak adopcja pieska zmieniła życie autorki oraz pozwoliła jej zajrzeć do zupełnie nowego świata. Z niezwykłą czułością przedstawia swoje obserwacje psich zachowań oraz ich wzajemnych relacji. Podczas śledzenia ich poczynań trudno się nie uśmiechać, zwłaszcza że zostały one narysowane w bardzo urokliwy sposób. Jednak potem następuje potężny cioś — autorka zaczyna poruszać proceder jedzenia psiego mięsa, który wciąż jest obecny w Korei Południowej. Psy traktowane jako członkowie rodziny zostają zestawione z tymi traktowanymi w sposób hodowlany. Ten brutalny zwrot nie dziwi aż tak bardzo, jeśli uświadomimy sobie, że najbardziej znany komiks autorki, „Trawa” opowiadał o losie kobiet, które w czasie drugiej wojny światowej były zmuszane przez japońską armię do prostytucji. Jeśli jednak jesteście w stanie przetrawić tego kalibru temat, to czytając „Pieskie szczęście” będziecie mogli poczuć czystą miłość do psiaków, bo to ona jest ostatecznie w tym albumie najważniejsza.

Było grane

Metal Gear Solid Delta: Snake Eater

Ostatnia walka w tej grze przypomniała mi, dlaczego Hideo Kojima jest twórcą wyjątkowym.
W czasie rozgrywki często miałem uczucia. Wiedziałem, że gra nie jest w stanie dorównać moim wyobrażeniom, które urosły w mojej głowie, ale czasami jednak zbyt czuć, że mowa o odnowionej wersji produkcji sprzed ponad 20 lat. Niektóre rozwiązania po prostu brzydko się zestarzały. Gra się nadal bardzo fajnie, ale rozgrywka bywa tu czasami bardziej upierdliwa niż ekscytująca.
Jednak do MGSów zawsze bardziej niż rozgrywka przyciągały mnie fabuła i unikatowy styl narracji Kojimy. Kiedy jako licealista grałem w jedynkę i dwójkę, to łyakłem ją bez popity. Teraz już nie wszystko siada tak dobrze - filozoficzne wywody bohaterów czasami są po prostu bełkotliwe, ekspozycja goni ekspozycję, a niektóre cutscenki są stanowczo za długie. Nadal ma to w sobie pewien urok, ale czasami miałem poczucia zbytniego męczenia buły. Już nie wspominając o budzących zażenowanie elementach jak chociażby ekspozycja wdzięków Evy, bo tutaj wchodzi w tryb śliniącego się dziada.

Mógłbym sobie narzekać, ale nie zmienia to faktu, że kiedy Kojima dowozi jakiś pomysł, to robi to dobrze jak mało kto w tej branży. Jak właśnie w tej finałowej walce z The Boss. Niesamowity moment, w którym gameplay, fabuła, zaangażowanie emocjonalne i oprawa audiowizualna idealnie ze sobą się łączą, czego efektem jest jedno z najpiękniejszych growych doświadczeń w historii. Człowiek nagle zapomina o wszystkich wcześniejszych uwagach i w pełni angażuje się w to co dzieje się na ekranie. Kameralny, prosty w założeniach pojedynek uderza bardziej niż większość finałowych, growych rozpierduch. Ważą się w nim losy świata, a jednocześnie chodzi o coś osobistego jak tylko się da. To poczucie smutku połączonego z nieuchronnością losu. Burza emocji zawarta w kilku minutach walki.

Gdy Kojima robi coś, co mi nie pasuje, to wiem, co mam powiedzieć. Jednak kiedy zachwyca, to brakuje mi słów, bo w swoich najlepszych momentach jego dzieła docierają w grającym tam, gdzie dotrzeć potrafią tylko gry komputerowe. Dziękuję panie Hideo.

PS. Tak, wiem, że ta wersja powstawała bez udziału Kojimy, ale ja nadal uważam go za jej autora.

Poczujmy się staro

Przekręt - 25 lat

23 sierpnia 2000 roku do angielskich kin trafił „Przekręt” w reżyserii Guya Ritchiego. Drugi film w dorobku wówczas młodego Brytyjczyka (miał zaledwie 31 lat) do dzisiaj stanowi wzór perfekcyjnie poprowadzonej komedii gangsterskiej. Po sukcesie „Pulp Fiction” wielu twórców próbowało podchodzić do tej konwencji, ale chyba nikomu nie udało się zrobić to z taką lekkością, jak właśnie Ritchiemu. Wielowątkowa narracja, barwne postaci i doskonałe dialogi nie nudzą nawet przy entym oglądaniu, a poszczególne teksty na stałe weszły do języka kinomanów. Na pewno pomogła w tym rewelacyjna obsada, z jedną z najlepszych ról Brada Pitta na czele. Sam Ritchie stał się pewnego rodzaju zakładnikiem swojego stylu i choć zrobił jeszcze kilka udanych filmów (zapomnijmy o dziwnym okresie, kiedy był mężem Madonny), to już nigdy nie udało mu się być tak świeżym i zadziornym.

PS. Oglądałem kiedyś ocenzurowaną wersję puszczoną w telewizji polskiej. Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z filmem, gdzie chyba połowa słów to bluzgi, to efekt starań tłumacza był iście komiczny.

Patroniacik medialny

Ostatni wiking

Z przyjemnością donoszę, że objąłem swoim patronatem medialnym “Ostatniego wikinga” Andersa Thomasa Jensena, który ponownie połączył swoje siły z Madsem Mikkelsenem. Tak prezentuje się fabuła:

“Po czternastu latach odsiadki Anker wychodzi z więzienia z jednym celem: odzyskać zrabowaną fortunę. Problem w tym, że łup ukrył jego brat – Manfred, który dziś przedstawia się jako John Lennon i dryfuje we własnym świecie zaburzonej tożsamości. Dla brutalnego, impulsywnego Ankera krucha psychika Manfreda to pole minowe – a zarazem jedyna droga do celu. Na tropie zaginionych pieniędzy bracia trafiają na ekipę osobliwych wyrzutków, którzy zamiast pomóc, tylko komplikują sprawy. Aby odzyskać fortunę, Anker musi reaktywować legendarny zespół The Beatles – bo tylko John Lennon zna miejsce ukrycia łupu.”

“Ostatni wiking” miał premierę na festiwalu w Wenecji, gdzie zdobył bardzo przychylnie opinie. Wśród zalet wymienia się bezkompromisowy humor, narracyjną energię i nieprzewidywalną fabułę. Zwraca się też uwagę na samego Mikkelsena, który tą rolę ucieka od swojego wizerunku jednego z najpiękniejszych ludzi na świecie.

Film trafi do polskich kin 17 kin. A tutaj przybliżenie na dowód patronatu:

Postaw kawkę i wesprzyj powstawanie tego newslettera


Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.