Kusi na newsletter #35

Samotne psy i morskie katastrofy

Pięknie to sobie natura wymyśliła, że wraz z nastaniem mroków później jesienni popkultura odzywa na dobre i zapewnia prawdziwy zalew nowości, które pozwalają odwrócić uwagę od wszechobecnej szarugi. Trochę się śmieję, bo jednak wciąż fajnie czasami wyjść na zewnątrz, ale nie ukrywam, że końcówka roku (i początek następnego) jest dla mnie już od dawna okresem, w którym pozwalam sobie na masowe nadrabianie zaległości wszelkiej maści. Jakby niepozwalający się zrelaksować zapadł w sen zimowy i dał mi na jakiś czas spokój. Domyślam się, że nie jestem jedyny, więc łapce kolejną porcję różnorakich polecajek, które pomogą Wam przetrwać ten wspaniały czas mieniący się wszelkimi odcieniami szarości.

Trailery

Fallout sezon drugi

Pierwszy sezon serialowego Fallouta bardzo przypadł mi do gustu, ale zapowiedź drugiego wygląda jeszcze lepiej. Może jestem naiwniakiem, którego łatwo kupić licznymi smaczkami i scenami “ej, znasz to z gry, fajnie co?”, ale na mnie to działa, czuję nawet pewnego rodzaju nerdowską ekscytację. Jeszcze niecały miesiąc i zobaczymy, czy i tym razem się udało.

Project Hail Mary

Wrzucałem już kiedyś wcześniejszy trailer tego filmu, ale mój głód porządnego, epickiego science-fiction w kosmosie jest na tyle duży, że postanowiłem trochę popielęgnować wyczekiwanie na Project Hail Mary. Fabuła o ratowaniu wygasającego Słońca brzmi trochę kiczowato, ale książkowy oryginał (autorstwa Andy’ego Weira, tego od “Marsjanina”) cieszy się bardzo dobrą opinią, co budzi moje zaufanie do samego filmu. Premiera w marcu przyszłego roku.

The Moment

Charli XCX to niezbyt moje rejony muzyczne, nie jestem też jakimś fanem dokumentów o trasach koncertowych, ale tutaj sprawa wygląda o wiele ciekawiej. Trailer jest dość enigmatyczny, ale wychodzi na to, że mamy do czynienia z mockumentów, w którym piosenkarka gra siebie jako pewną postać, a całość jest wymieszana z prawdziwymi nagraniami. No zapowiada się dość hardy eksperyment z pogranicza faktów i fikcji.

Newsy

Tom Cruise otrzymał honorowego Oscara za całokształt twórczości

W niedzielę Tom Cruise odebrał honorowego Oscara za całokształt swojej twórczości. Obecnie jest on głównie kaskaderem niż aktorem dramatycznym, ale jednak warto pamiętać, że była kiedyś z niego pod tym względem niezła bestia. Jeśli ktoś chce posłuchać jego całkiem ładnego przemówienia to nagranie całości znajdzie o tu:

Zdjęcia do trzeciego sezonu “Euphorii” zakończone

W zeszłym tygodniu zakończyły się prace na planie zdjęciowym trzeciego sezonu Euphorii, który ma pojawić się na HBO w przyszłym roku. W tle pojawia się coraz więcej plotek o rosnącej niechęci pomiędzy dwiema głównymi gwiazdami, czyli Zendayi i Sydney Sweeney, której źródłem są duże róznice w ich poglądach politycznych.

Pierwsze foty z aktorskiej Zeldy

Pojawiła się pierwsza oficjalna fotka z planu aktorskiej adaptacji The Legend of Zelda. Widać na nim Benjamina Evana Ainswortha jako Linka i Bo Bragason jako księżniczkę Zeldę. Warto docenić fakt, że całość jest kręcona w prawdziwych plenerach w Nowej Zelandii. Samo foto wygląda trochę jak z profesjonalnej sesji cosplayerowej, ale sam wygląd postaci mi się podoba. Zdjęcia mają potrwać do kwietnia 2026 roku.

“Dom dobry” z fenomenalnym wynikiem frekwencyjnym

W ubiegły poniedziałek dystrybutor Domu dobrego ogłosił, że film po 10 dniach obejrzało już 1 203 624 widzów, co stanowi jeden z najlepszych wyników w polskim kinie po roku 1989. Co ciekawe, podczas drugiego weekendu produkcja zanotowała aż 54 procent wzrostu popularności. Mocny temat, pozycja reżysera oraz spływające zewsząd pozytywne opinie jednak wciąż potrafią przyciągnąć tłumy.

Festiwal w Angouleme odwołany

Najważniejsza i największa czysto komiksowa impreza na świecie prawdopodobnie w przyszłym roku po prostu się nie odbędzie. Powodem jest bojkot środowiska komiksowego (artyści, wydawcy i związki zawodowe) dotyczący organizującej imprezę firmy 9eArt+, które zarzuca się przemoc seksualną, seksizm i brak transparentności. Sprawa jest obecnie rozwojowa, bo sam organizator dementuje te informacje, a urząd miasta Angouleme ogłosił, że nic nie wie o odwołaniu festiwalu. Więcej informacji znajdziecie na Komiksopedii:

Rekordowy spadek filmu ze Sydney Sweeney

Christy, filmowa biografia bokserki Christy Martin z Sydney Sweeney w roli głównej może zapisać się w historii amerykańskiego kina w dość niechlubny sposób. Otóż film zaliczył rekordowy spadek (92%) pomiędzy dwoma weekendami premiery. W premierowy zarobił zaledwie 1,3 miliona dolarów, a w drugim przychodzy spadł do 108 tysięcy dolarów. Ogólnie Sweeney ma ostatnio raczej słabą passę w box officie, ale to jest naprawdę nokautujący cios.

“Wielki błękit” wróci do kin

Czasami zastanawiam się nad tym, kiedy nastąpi u mnie moment przesytu powrotami filmowej klasyki do kin, ale potem pojawia się taka informacja i wiem, że trochę to jeszcze zajmie.

Past Perfect ogłosiło, że 23 stycznia wprowadzi do polskich kin odrestaurowaną wersję Wielkiego błękitu Luca Bessona. I oh, już się nie mogę doczekać, aby zobaczyć tę cudowne zdjęcia wody na wielkim ekranie. Coś pięknego.

Swoją drogą, z jakiegoś powodu Wielki błękit w mojej głowie funkcjonuje jako ten film, który poleciał na Polsacie w czasie żałoby po papieżu.

Było oglądane

Uciekinier

Pomijając mocno rozczarowujący finał, to Uciekinier jest nawet całkiem spoko, porządnie zrealizowanym akcyjniakiem. Jednak problem w tym, że od charakterystycznego filmowca, jakim jest Edgar Wright wymagam jednak czegoś więcej. Owszem w scenach bardziej intensywnych czuć tu jego mistrzowskie wyczucie w budowaniu ekranowego napięcia, ale to wciąż za mało.

Nie jest też tak, że styl Wrigtha czasami się tu nie przebija, ale paradoksalnie nie służy to wcale całej opowieści. Przykładem może być cały segment z bohaterem granym przez Michaela Cere - jest pomysłowy i na swój sposób bardzo zabawny, ale jakby wyjęty z innej produkcji. To w ogóle jeden z moich głównych problemów z tym filmem - zbyt mocno czuć tu brak zdecydowania, w jakie klimaty powinien uderzać, więc miota się pomiędzy ponurą dystopią, a karykaturalną satyrą społeczną. I to nie jest tak, że tych sfer nie da się połączyć, czego dowodem są najlepsze dzieła Paula Verhoevena, ale tutaj zabrakło jego sznytu.

Gdzieś tak przez pierwszą połowę można mieć złudzenie, że mamy do czynienia z kinem bezkompromisowym, a piętrzące się problemy głównego bohatera budzą ciekawość "jak on z tego wszystkiego się wykaraska". Niestety, twórcy ewidentnie sami do końca nie znali odpowiedzi na to pytanie, więc im bliżej finału tym fabuła coraz bardziej zmienia się w definicję "spisku scenarzysty", a protagoniście rzeczy wychodzą, bo jakoś trzeba to wszystko zakończyć. I rezultat jest taki, że najodważniejszą decyzją wydaje się ta, aby twarz postaci granej przez Lee Pace'a okazała pokiereszowana i mało atrakcyjna. Pod koniec naprawdę poczułem się lekko oszukany, co okazało się mocno frustrującym uczuciem.

Jak wspominałem na początku - to film, który całkiem dobrze sprawdza się jako kino rozrywkowe, ale też razi zmarnowaniem tkwiącego w nim potencjału. Mówiąc brutalniej: po prostu zabrakło tu twórczego j**nięcia.

PS. Normalnie aż tak się nie czepiam takich zagrań, ale Glen Powell nie wygląda jak ktoś znajdujący się na samym dnie drabiny społecznej. Bialutkie zęby i pięknie wyrzeźbiona masa mięsniowa wyglądająca na taką wymagającą jakiś 5000 kcal dziennie naprawdę tu nie pasują.

Pies i Robot

mały cud filmowej narracji pokazujący ile da się opowiedzieć bez wypowiedzenia nawet jednego słowa przez bohaterów. To niezwykle urocza, absurdalnie napakowana wizualnymi (te wszystkie zwierzęca postaci w tle <3) szczegółami opowieść o wielkomiejskiej samotności i rozpaczliwej potrzebie przynależności.

Choć wypełniona humorem i pomysłami, od których japa sama się cieszy, to sama fabuła niesie ze sobą ładunek emocjonalny przypominający ten zawarty w Między Słowami Soffi Coppoli czy Poprzednich życiach Celline Song. Warstwa audiowizualna połączona z umowność historii ma w sobie niewiność, która pewnie przypadnie do gustu młodszym widzom, ale doświadczeni dorośli znajdą tu bardzo słodko-gorzką lekcję o naturze silnych relacji oraz ich przemijaniu. Animacyjna perła, która weźmie Was z zaskoczenia i uderzy w samo miękkie.

Obecnie do zobaczenia na Canal+ lub do wypożyczenia na większości serwisów VOD.

Dom pełen dynamitu

Jedno z większych rozczarowań tego roku, co może być efektem bardzo dużych oczekiwań. W końcu mowa o pierwszym od ośmiu lat filmie mistrzyni ekranowego napięcia, Kathryn Bigelow. Sam pomysł na pokazanie pożaru w największym burdelu świata też jest całkiem obiecujący. W skrócie chodzi o to, że w stronę USA leci pocisk atomowy, który został wystrzelony przez niewiadomo kogo. Sytuacja z każdą minutą jest coraz poważniejsza, a my obserwujemy działania ludzi, którzy w teorii powinni wiedzieć, co w takiej sytuacji robić. Film podzielony jest na trzy częśći, każda pokazuje te wydarzenia z różnych perspektyw. Lubię takie zabiegi, ale tutaj nie gra to aż tak jak powinno - o ile pierwsza część naprawdę trzyma w napięciu i jeży włos na głowie, to przy trzeciej już trochę się nudziłem. Może to kwestia tego, że przy takim natężeniu postaci trudno (mimo starań scenariusza) poczuć z nimi jednostkową więź emocjonalną. Sporo tu świetny aktorów (między innymi Rebecca Ferguson i Idris Elba), ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ich też nie wykorzystano odpowiednio. Trzymając się zawartej w tytule metafory - mógł być wielki wybuch, a skończyło się tylko na kilku głośniejszych huknięciach. Można sprawdzić głównie jako formalną ciekawostkę. Do obejrzenia na Netfliksie.

Heweliusz

Muszę się przyznać, że mam z tym serialem pewien problem. Bardzo go doceniam, bo to imponujące osiągnięcie polskiej kinematografii, ale nie jestem w stanie w pełni się nim zachwycić. Na pewno jestem pod ogromnym wrażeniem jego rozmachu i skali, zwłaszcza jeśli chodzi o sceny przedstawiające samą katastrofę feralnego promu — to poziom produkcyjny, którego chyba jeszcze w rodzimym serialu nie było. W ogóle realizacyjnie, jest to topowy poziom, i nie piszę o tym w sensie “jak na Polskę”, tylko ogólnie. Wszystko tu się zgrywa — reżyseria, realizacja i aktorstwo. Naprawdę można mówić o serialowej superprodukcji. Bardzo przypadł mi też pomysł na przedstawienie tragicznego zdarzenia w sposób poszatkowany i porozdzielany na wszystkie odcinki — to świetnie wpływa na poczucie odkrywania wraz z bohaterami prawdy na temat tej nocy.

Dużo dobrego mogę powiedzieć też o wątku sądowym, który poprowadzony jest tak, że człowiekowi robi się iejszać w ten sposób jak najbardziej udanemu serialowi, który słusznie wzbudza wokół siebie tyle szumu.niedobrze od poziomu ukazanej hipokryzji i ludzkiego skurwysyństwa. No dobra, skoro tak chwalę, co to właściwie mi się nie spodobało? Główny problem mam z tym że w te pięć odcinków wpakowano jednak za dużo postaci drugoplanowych. I tak, w pełni rozumiem, że pokazanie losów rodzin zmarłych członków załogi było tu niezmiernie ważne, aby ukazać pełen wymiar tej tragedii, ale jak dla mnie, to przez to nagromadzenie wątków drugoplanowych, wiele z nich nie wybrzmiewa odpowiednio mocno i nie pozwala się w pełni zaangażować emocjonalnie. To zresztą problem chyba wszystkich produkcji Holoubka dla Netfliksa - te pięć odcinków to trochę za mało, choć są one przecież wypchane po brzegi treścią. I może właśnie brakuje w nich miejsca na trochę oddechu. To już jednak moje osobiste narzekania i nie chcę umn

PS. Swoją drogą doceniam, że w końcu ktoś wpadł na pomysł, że dla podkreślenia epoki za sprawą słuchanej przez bohaterów muzyki nie trzeba się uciekać tylko do polskich wykonawców, a można użyć utworów zagranicznych. Nie musi lecieć tylko Kult czy coś podobnego, ale takie Friday I’m in Love też może oddać klimat przedstawionych czasów.

Naturalna komedia

Raczej nie spodziewałem się tego, że komiks o spadniętym z drzewa liściu, który wędruje przez las z zachowującym się jak stereotypowa zetka, okaże się jedną z bardziej imponujących i zabawnych rzeczy, jakie przeczytałem tej jesieni. Luźno oparta na Boskiej komedii Dantego Naturalna komedia pod komiczną otoczką (zarówno tekstową, jak i rysunkową) kryję się piękna i mądra opowieść o godzeniu się z odchodzeniem oraz naturalną koleją rzeczy. Ten komiks jest trochę jak wizyta w lesie późną jesienią, kiedy wszystko wydaje się umierać, ale kiedy przyjrzymy się bliżej, to bez problemu zauważymy, że życie wciąż jest obecne, ale już w innej formie. Właściwie przez całą lekturę towarzyszyło mi pozornie sprzeczne uczucie łączące w sobie smutek i rozbawienie. Myślę, że to najlepszy dowód na to, że Ulli Donner udało się w swoim albumie osiągnąć rzadko spotykany ładunek emocjonalny. Piękna rzecz, której atmosfera oraz kilka wybitnych dowcipów (jak ten z grzybową siecią komunikacyjną) zostaną ze mną na długi czas. Zresztą, pewnie niedługo przeczytam sobie Naturalną komedię raz jeszcze, bo za dużo w niej rysunkowych szczegółów, aby je wszystkie wyłapać za pierwszym razem.

Było grane

Cocoon

Uwielbiam co jakiś czas odpalić sobie jakąś chillową grę logiczną, która zmusza mnie do myślenia w sposób zupełnie inny niż ma to miejsce na co dzień. Najlepiej, jeśli przy okazji będę miał poczucie, że moje mózgowe gacie są wykręcane na drugą stronę. Wśród moich faworytów w tej dziedzinie znajdują się, chociażby Braid, Fez czy Baba is you. Teraz do ich grona dołączył właśnie Cocoon. No dobra, teraz trudna część, czyli wytłumaczenie, co w niej tak wyjątkowego. Jesteśmy sobie insektoidalnym stworkiem, które w celu rozwiązywania zagadek musi podróżować pomiędzy światami mieszczącymi się w kolorowych kulach. Każda z nich ma inną moc specjalną, a je same możemy przenosić także do wewnątrz innych kul. Na początku nie wydaje się to specjalnie skomplikowane, ale wraz z rozwojem gry zagadki robią się coraz bardziej zakręcone i wymagające wielowymiarowego myślenia. Cocoon potrafi zabić niezłego ćwieka, ale wpadanie na kolejne rozwiązania bywa bardzo satysfakcjonujące. Nawet kiedy zirytowany sięgałem już po pomoc do solucji, to myślałem “kurde, ale sprytnie to wymyślili”. Pod względem audiowizualnym gra jest śliczna i potrafi zachwycić pomysłem na świat przedstawiony, który jawi się jako przyjazny, ale ma w sobie tę niepokojącą atmosferę spotkania z tym zupełnie nieznanym. No i pod koniec naprawdę głowa mi parowała, kiedy próbowałem zrozumieć zasadę działania tych świtów w światach. W sumie jedyne, do czego tak naprawdę bym się przyczepił to niezbyt potrzebne walki z bossami, które wybijały mnie z nieśpiesznego tempa rozgrywki.

PS. Na Cocoonem czuwał Jeppe Carlsen, czyli projektant rozgrywki w Limbo i Inside. To jakby ktoś potrzebował dodatkowej rekomendacji.

Poczujmy się staro

Grinch - 25 lat

17 listopada 2000 roku do kina w USA trafił Grinch: Świąt nie będzie w reżyserii Rona Howarda. Dla mnie tytuł o tyle istotny, że to chyba jedyny film, na którym byłem w kinie dzień po dniu. I nie wynikało to wcale z mojej miłości do postaci zielonego paskudy. Tak się złożyło, że w piątek miałem zaplanowane wyjście z klasą, ale dzień wcześniej odbywał się specjalny pokaz w gdańskim kinie Neptun, na który moja mama zdobyła zaproszenia rozdawane przez jakiegoś typa stojącego przed Empikiem (piękne czasy). Z całego wydarzenia najmocniej pamiętam moment, w którym facet przebrany za Mikołaja wyszedł przed wejście na salę i zaczął wyjmować z worka batoniki Alibi (R.I.P). I jak te wszystkie dzieciaki się na niego rzuciły - mam ten obraz wciąż przed oczami, bo jako przerażony jedenastolatek naprawdę myślałem, że biedny przebieraniec zostanie stratowany przez żądny darmowych batoników tłum. Dlatego ten film ciągle kojarzy mi się z prawdziwą magią świąt.

Do obczajenia u innych

Odcinek “The Town” o kryzysie amerykańskiego box office.

Pod względem box office ten rok może zapisać się jako jeden z najgorszych w historii amerykańskiego kina. Sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie, a jeśli ktoś chce dowiedzieć się trochę więcej o jej przyczynach, to powinien posłuchać powyższego odcinka niezastąpionego The Town.

Postaw kawkę i wesprzyj powstawanie tego newslettera


Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.