Kusi na Newsletter #32

Wikingowie i czarne króliki

Witam Państwa serdecznie i od razu informuję, że to ostatni odcinek neswlettera przez następne dwa-trzy tygodnie. Powód jest prosty - wyjeżdżam na wywczas i zamierzam trochę odpocząć od internetowej pisany. Mam nadzieję, że rzeczywiście trochę się zregeneruję i po powrocie zabiorę się do działania z nowo nabranymi siłami. A teraz zapraszam Was do czytania tego, co przygotowałem w tym tygodniu.

Trailery

Pluribus

Vince Gilligan dalej się z nami bawi — nowy teaser “Pluribusa” niby pokazuje trochę więcej, ale dalej za dużo z niego się nie dowiadujemy. Ja głównie tego, że zdążyłem się stęsknić za Rheą Seehorn. Premiera pierwszych dwóch odcinków już siódmego listopada.

Hamnet

Może i dobrze, że „Gladiator 2” nie był jakimś wielkim hitem, bo ktoś by jeszcze zaczął intensywniej obsadzać Paula Mescala w blockubsterach i akcyjniakach. A on przecież jest stworzony, aby tak pięknie grać role delikatnych wrażliwców. Historia o rodzicielskiej żałobie Szekspirów zapowiada się tak wzruszająco, że już nie mogę się doczekać zwilżonych oczu.

Norymberga

Ten trailer przypomniał mi, jak bardzo jestem podatny na tego typu oscar baity. Mocarny temat, mocarna obsada i mocarna oprawa sprawiają, że mój głód epickiego KINA bierze nade mną kontrolę i zasłania mi całkiem realną możliwość, że zamiast tego otrzymam pretensjonalny gniot. A może to po prostu tęsknota za jakąś znaczącą rolą Russella Crowe’a.

Newsy

Minecraft 2 oficjalnie potwierdzony

Biorąc pod uwagę monumentalny sukces finansowy, ta informacja nie powinna dziwić — filmowy „Minecraft” doczeka się kontynuacji. Pojawiła się oficjalna data premiery - 23 lipca 2027 roku. Co ciekawe, na ten sam dzień zapowiedziano też premierę drugiej części pełnometrażowych „Simpsonów”. Raczej łatwo się domyślić, która produkcja wyjdzie z tego starcia z lepszym wynikiem oglądalności.

Lloyd Kaufmann gościem Splat!FilmFest

Tegoroczną edycję Splat!FilmFest uświetni swoją obecnością sam Lloyd Kaufman, cesarz złego smaku odpowiedzialny za sukces niesławnego studia Troma. Na festiwalu będzie można zobaczyć jego filmy, ale tez wziąć udział w jego Master Classie zatytułowanym „Make your own fucking movie”. Festiwal odbędzie się w warszawskiej Kinotece w dniach 24-31 października. Pełny program imprezy możecie znaleźć o tu https://splatfilmfest.com/

Wysyp zapowiedzi polskich produkcji Netflixa

W zeszłym tygodniu Netflix uderzył z mocną zapowiedzią aż pięciu polskich produkcji, które wkrótce pojawią się na platformie.

“Bunt” to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami opowieść o buncie więźniów w Zakładzie Karnym w Czarnem po amnestii 1989 roku. W główne role byłych współwięźniów stających po przeciwnych stronach barykady wcielą się Borys Szyc i Marek Lechicki.

“Znieczulenie” to serial medyczny o neurochirurgu (Leszek Lichota), który po nieudanej operacjie rozpoczyna pracę w prowincjonalnym szpitalu.

Filmowa “Czarna Wołga” to z kolei kryminał opowiadający o podejrzanymi o zabójstwo kapitanie milicji (milicji) toczącym śledźtwo związane z jedną z największych urban legend w dziejach PRL-u.

Zobaczymy także adaptacje kolejnej części kryminalnej serii autorstwa Małgorzaty OIiwii Sobczak. “Kolory zła: czerń” skupią się na tajemnicy zbrodni w kaszubskim miasteczku.

Z kolei komediowe “Podlasie” to spin-off opowiadający o losach drugoplanowych postaci z popularnej produkcji “Nie na siłę”.

Ryan Reynolds trolluje firmę od “aktorki AI”

Niedawno firma AI Xicioa przedstawiła światu Tilly Norwood, czyli stworzoną przez nich “pierwszą aktorkę AI”. Odzew hollywoodzkiego środowiska był raczej mało entuzjastyczny, ale Ryan Reynolds przeniósł sprawę na nowy poziom. Otóż znalazł prawdziwą kobietę nazywającą się Tilly Norwood i zaprosił ją do reklamy sieci Mint Mobil. Nie jestem jakimś szczególnym fanem Reynoldsa, ale muszę przyznać, że to wyszło naprawdę dobrze.

Musk zapowiada AI grę do końca 2026 roku

Pozostając w temacie AI, to Elon Musk zapowiedział, że dzięki rozwojowi Groka jego studio xAI dostarczy do końca przyszłego roku wspaniałą grę wygenerowaną przez sztuczną inteligencję. Oczywiście nie zabrakło przy tym wypowiedzi na temat tego, że to jego sposób na ratowanie świata przed wielkimi korporacjami (to zawsze bawi) oraz zagrożenia ze strony woke.

Zmarł Drew Stuzan

14 października, w wieku 78 lat, zmarł Drew Stuzan. Całkiem możliwe, że nie słyszeliście wcześniej tego nazwiska, ale na pewno kojarzycie jego pracę, bo mowa o autorze plakatów między innymi do „Gwiezdnych wojen”, „Powrotu do przyszłości” czy cyklu o Indianie Jonese. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że odszedł człowiek, który jako kto miał wpływ na popkulturową estetykę lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Było oglądane

Tron: Ares

Nie jest to tak zły film, jak można wywnioskować po bardzo nieprzychylnych recenzjach. To po prostu typowy średni poziom charakterystyczny dla leniwych legacy sequelów, na które nikt nie miał konkretnego pomysłu. Taki „Tron: Dziedzictwo” też nie był zbyt porywający, ale jednocześnie przedstawiona w nim wizja wirtualnego świata miała w sobie coś pociesznego. Podobnie jest tutaj, jak chociażby w scenie, w której hakerski atak na serwery przedstawiony jest jako szturm programów-żołnierzy. Problem w tym, że tym razem znacząca część akcji dzieje się w świecie rzeczywistym, do którego dostają się mieszkańcy cyfrowej krainy. I to niestety nie sprawdza się za dobrze. Trudno się tu rozpisywać o fabule, bo nikt nie ukrywa, że stanowi ona tylko pretekst do serii całkiem fajnych “cybernetycznych” doświadczeń wizualnych i świetnego soundtracku autorstwa Nine Inch Nails. Jeśli naprawdę lubicie tę stylistykę i jesteście w stanie przeżyć Jareda Leto na ekranie, to może nawet warto wybrać się dla niej do kina i zobaczyć to wszystko na dużym ekranie. Jeśli czujecie, że ten tekst jest pisany trochę od niechcenia, to w sumie dobrze oddaje wrażenie tego, co musiała czuć pracująca nad filmem ekipa. Meh.

Ostatni Wiking

Trwająca już 25 lat (od czasu “Migających świateł”) współpraca Andersa Thomasa Jensena z Madsem Mikkelsenem to jedna z ciekawszych relacji reżyser-aktor w kinie XXI wieku. Przyglądając się filmografii tego drugiego łatwo zauważyć, że jego kariera ma dwojaki charakter. W Hollywood często pojawia się w komercyjnych widowiskach – od “Gwiezdnych wojen” po “Doktora Strange’a” – natomiast w rodzimej Danii wybiera role znacznie ambitniejsze i bardziej ryzykowne, co szczególnie widać właśnie wtedy, gdy pojawia się obrazach Jensena. Wystarczy wspomnieć o chorobliwie potliwym, oferującym klientom kotleciki z ludziny Svendzie z “Zielonych rzeźników” czy próbującego nawrócić zepsutego do szpiku kości skinheada, ojcu Ivanie z “Jabłek Adama”. Jednak chyba nigdy jeszcze nie przeszedł aż takiej przemiany, jak podczas wcielania się w postać Manfreda z “Ostatniego Wikinga”

Fabuła filmu kręci się wokół wychodzącego właśnie z więzienia Ankera. Mężczyzna piętnaście lat wcześniej dokonał zuchwałego napadu, który zakończył się dla niego odsiadką. Jednak pieniędzy z rabunku nigdy nie znaleziono, bo Anker poprosił o ukrycie łupu swojego brata Manfreda. Plan na odzyskanie skarbu wydaje się prosty, ale tylko pozornie- bo Manfred to bardzo zagubiony, wrażliwy i straumatyzowany człowiek, który ucieka przed bólem w alternatywną osobowość, na jaką wybrał sobie samego Johna Lennona. Jedynym rozwiązaniem dla Ankera jest odnalezienie innych ludzi podających się za członków “The Beatles” i reaktywowanie legendarnego zespołu, aby Manfred/John mógł zagrać z nimi swój wymarzony koncert. Tylko wtedy wyjawi mu, gdzie schował gotówkę.

W “Ostatnim Wikingu” Jensena sięga po lubiany przez siebie schemat fabularny, w którym umieszcza pozornie “normalnego” bohatera w towarzystwie kompletnych dziwaków i odmieńców, a potem tworzy okazje do konfrontacji ich światopoglądów. Piętrzy przy tym absurdy oparte na bardzo niepoprawnym humorze wymieszanym z często zaskakująco mroczną tematyką, taką jak traumy, osobiste tragedie, przemoc czy niemożność poradzenia sobie z brutalną codziennością. Anker, aby osiągnąć swój egoistyczny cel, zmuszony jest do współdziałania ze swoim skrzywdzonym bratem i jego nietypowymi kolegami, ale po drodze okazuje się, że on sam boryka się z nieprzepracowanymi problemami. Nie potrafi też zauważyć prawdziwej wartości swojego brata, którego początkowo traktuje głównie jako ciężar. Manfred jest postacią pozornie trudną do akceptacji, na co wpływ ma jego wygląd, sposób mówienia i wybuchowy charakter. Jednak spośród tego wszystkiego wybija się niewinność i zaraźliwa niezgoda na akceptację świata w zastanej formie. Choć na początku wydaje się, że to tylko efekt jego choroby psychicznej, dość szybko orientujemy się, że wynikają one z jego wewnętrznej siły, która była z nim od zawsze.

Trochę żartobliwie można stwierdzić, że Mads Mikkelsen to aktor, który mógłby po prostu stać i wyglądać zjawiskowo. Jego naturalna gracja i interesująco przystojna twarz są wręcz hipnotyzujące. Dlatego zawsze interesująco jest oglądać, kiedy wciela się w postać pozbawioną tej naturalnej charyzmy. I tu nie chodzi nawet o ogólnie pojęte “zbrzydzenie”, bo do tego wystarczy charakteryzacja. W przypadku Manfreda to fryzura i niedopasowane okulary. Jego przemiana nie sprowadza się jednak tylko do wyglądu — to kompletne zatarcie jego naturalnej charyzmy. Nerwowe gesty, sposób mówienia i niepewność w ruchach budują postać przepełnioną lękiem i potrzebą akceptacji. Pisałem już o współpracy Jensena z Mikkelsenem, ale przecież Mads jest tylko częścią ich wspólnej ekipy. Nie można nie wspomnieć o wcielającym się w Ankera Nikolaju Lie Kaasie (grał w ich wspólnych filmach), czy charakterystycznych aktorach drugoplanowych takich jak Lars Brygmann, Søren Malling czy Nicolas Bro. To naprawdę dobrze działający zespół aktorski, a jego wspólne doświadczenie przekłada się na to, co widzimy na ekranie

Nie obyło się też bez typowych dla Jensena potknięć – momentami scenariusz wydaje się chaotyczny, a humor zbyt rubaszny. Niektórych może też razić swobodne podejście do tematu zaburzeń psychicznych. Obserwując bohaterów Jensena niejednokrotnie można się zastanowić, czy na pewno powinniśmy pochwalać ich zachowanie. Jednak dla mnie to od zawsze stały element uroku jego filmów - człowiek czuje się podniesiony na duchu, ale jednocześnie ciągle zadaje sobie pytanie “ej, czy to na pewno w porządku?” Ta pojawiająca się przez cały seans ambiwalencja jest czymś, co czyni kina Jensena wyjątkowym i za każdym razem zaskakującym.

Szalony, często niepoprawny, ale przede wszystkim niesamowicie empatyczny film, który motywuje do szukania piękna w tym co niecodzienne i na pozór "dziwne". Jeśli szukacie nietypowego lekarstwa na jesienna chandrę, to seans "Ostatniego Wikinga" sprawdzi się znakomicie.

Tekst powstał w ramach współpracy komercyjnej z Best Film.

Black Rabbit

Przykład miniserialu, który w sumie lepiej sprawdziłby się jako film pełnometrażowy albo chociaż w pięcioodcinkowej formie. Trzon jest całkiem w porządku - mamy dwóch braci, jeden (Jude Law) prowadzi prestiżową restaurację, a drugi jest hazardzistą i byłym narkomanem zadłużonym u niezbyt przyjemych ludzi. Kiedy kłopoty tego drugiego docierają do pierwszego, to okazuje się, że on też ma sporo za uszami, a jego udane życie to tak naprawdę atrapa. Podejmowane przez nich błędne decyzje coraz bardziej nakręcają spiralę przemocy i tragedii. I gdyby twórcy trzymali się tego konkretu to “Black Rabbit” mógłby być naprawdę intensywnym i mięsistym thrillerem skupionym na relacjach wykolejonego życiowo rodzeństwa. Niestety odcinków jest osiem, co wiąże się z raczej mało interesującymi wątkami pobocznymi, które tylko rozwadniają fabułę. Całość ratuje świetna ekranowa chemia między Lawem i Batemanem (lubię go w dramatycznej wersji), ale to chyba za mało, aby przyciągnąć przed ekranem odbiorców innych niż ich fani. Jeśli ich lubicie, to możecie spróbować, inaczej raczej nie warto się interesować. Do obejrzenia na Netlfixie.

Peacemaker sezon 2

Pierwszy sezon Peacemakera był dla mnie jednym z największych superbohaterskich zaskoczeń ostatnich lat. Gunnowski Suicide Squad niezbyt mi podszedł, nigdy nie byłem fanem Johna Ceny, a sam Peacemaker w filmie dość mocno mnie irytował. A jednak — serial szybko skradł mi serce swoją kreatywnością, bezczelnością i galerią wykręconych, ale łatwych do polubienia bohaterów. Do tego kupił mnie inteligentną krytyką toksycznej męskości, dzięki której byłem w stanie spojrzeć na głównego bohatera jak na ofiarę narzuconych mu przez wychowanie wzorców.

Drugi sezon jeszcze bardziej skupia się na stronie humorystyczno-obyczajowej i najwięcej miejsca poświęca problemom z odnalezieniem się w świecie głównych bohaterów. To wszystko okraszone jest solidną dawką bardzo niepoprawnego, opartego głównie na świetnych dialogach humoru. I znowu działa to bardzo dobrze, ale jednocześnie jest źródłem pewnego problemu - otóż brakuje tu wyraźnego celu, do którego to wszystko może zmierzać. Wiem, że może to zabrzmieć, jakbym krzyczał “gdzie moja akcja!”, ale brakowało mi wyraźnego zagrożenia, z jakim mogliby się zmierzyć protagoniści. No bo niby jest cały wątek sąsiedniego wymiaru, do którego na jakiś czas wpada Peacemaker oraz całe tej krucjaty Ricka Flagga przeciwko niemu, jakoś nie czułem, aby to wszystko miało taki ciężar fabularny jak kosmiczna inwazja i naziole pod wodzą Białego Smoka z pierwszego sezonu

Z jednej strony szanuję Gunna za zabawę z przyzwyczajeniami widza i rozciąganie granic konwencji superhero, ale z drugiej nie działa to aż tak gładko, aby nie zauważyć pewnych kłopotów strukturalnych. Może to także kwestia tego, że sezon pierwszy sprawiał wrażenie niezależnego (pomimo powiązania z uniwersum) bytu, a drugi jest ewidentnie częścią “czegoś większego”. Wiem, że dużo tu narzekania, ale wynika ono z faktu, że naprawdę lubię ten serial i spędziłem przy nowych odcinkach bardzo przyjemny czas, jednak wydaje mi się on odrobinę gorszy niż sezon sprzed trzech lat.

Komiksy

Rodzinny ogródek działkowy

Znam osobiście autorów tego komiksu, a dodatkowo dorzuciłem parę sugestii na temat scenariusza w trakcie jego powstania, więc można uznać ten tekst za przykład podwójnego (a może nawet potrójnego?) kolesiostwa, ale co zrobić jeśli ma się tak uzdolnionych znajomych. Dlatego musicie mi zaufać na słowo, kiedy piszę, że ten niepozorny objętościowo zeszyt (stanowiący część planowanej serii) może okazać się jedną z najciekawszych komiksowych lektur w tym roku. Jak można domyślić się po tytule, komiks Agaty Wawryniuk i Roberta Sienickiego opowiada o początkach ich przygody z własnym ogródkiem działkowym, który wpadł w ich ręcę za sprawą sporego zbiegu okoliczności. Narracja idzie tu dwutorowo, bo dowiadujemy się zarówno o losach bohaterów, jak i sporo na temat działania samych ROD-ów. Jest to świat dość fascynujący, bo obecny w przestrzenii wielu miast, ale jednocześnie dostępny tylko dla wybranych szczęśliwców. Całość uwodzi swoim edukacyjno-komediowym charakterem, który podbijają cartoonowe rysunki Sienickiego. Wiem, że działeczki kojarzą się mocniej z dziarskimi dziadkami pielącymi grządki, ale całkiem możliwe, że po lekturze tego zeszytu spojrzycie na nie w zupełnie inny sposób.

Postaw kawkę i wesprzyj powstawanie tego newslettera


Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.