- Kajetan's Newsletter
- Posts
- Kusi na Newsletter #29
Kusi na Newsletter #29
Maszerujące chłopaki i teorie spiskowe.
Witam w kolejnym odcinku mojego małego popkulturowego przeglądu tygodnia. Dzisiaj bez specjalnego wstępu, bo zaraz zbieram się na Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi i jestem już w trybie wyjazdowym. Możecie więc od razu przejść do konkretu :*
Trailery
Sny o pociągach
”Sny o pociągach” Denisa Johnsona (wydało ją u nas Czarne) to przepiękna i poruszająca książka, która na trochę ponad stu stronach niesie ze sobą więcej emocji niż niejedno opasłe tomiszcze. Nie jestem pewien czy jej niesamowity smutek da się przenieść na ekrany, ale nawet jeśli uda się to połowicznie, to czeka nas bardzo przejmujący seans. Będzie płakane w ładny sposób.
The Bride!
Tak się zabawnie złożyło, że niedługo otrzymamy dwa filmy związane z monstrum Frankensteina. I o ile Guillermo Del Toro trzyma się tradycji gotyckiego horroru, to Maggie Gyllenhaal trochę bardziej zaszalała. ”The Bride!” wygląda jak frenetyczne połączenie historii o narzeczonej Frankensteina z klimatami „Bonnie i Clyde’a”. W głównych rolach Christian Bale i Jessie Buckley. Zapowiada się mocno.
The Mandalorian and Grogu
Wiem, że pastwię się ostatnimi czasy nad tymi biednymi filmami i serialami z “Gwiezdnych wojen”, ale ten trailer tego nie zmieni. Pewnie fani „Mandaloriana” nie mogą się doczekać, ale dla mnie wygląda on tak generycznie, że już zapomniałem, co w nim zobaczyłem. To pierwszy film w uniwersum od sześciu lat, a zapowiada się na dłuższy odcinek serialu. Ziew.
Newsy
Scorsese i DiCaprio szykują nowy film

Jak donosi portal Deadline, Martin Scorsese rozpoczyna pracę nad kolejnym filmem z Leonardo DiCaprio (to ich siódmy wspólny projekt) oraz Jenniffer Lawrence w rolach głównych. Tym razem chodzi “What Happens at Night”, czyli adaptacje powieści o duchach pod tym samym tytułem. Fabuła książki opisywana jest tak:
“The dream-like story follows a married American couple who travel to a small, snowy European town to adopt a baby. They check into a cavernous, largely deserted hotel where they encounter an enigmatic cast of characters including a flamboyant chanteuse, a depraved businessman and a charismatic faith healer. Nothing is quite as it seems in this strange, frozen world. As the couple struggle to claim their baby, the less they seem to know about themselves and the life they’ve built together.”
Prace na planie mają podobno ruszyć już w styczniu przyszłego roku.
Christopher Nolan prezesem Amerykańskiej Gildii Reżyserów

Jak donosi portal Deadline, Martin Scorsese rozpoczyna pracę nad kolejnym filmem z Leonardo DiCaprio (to ich siódmy wspólny projekt) oraz Jennifer Lawrence w rolach głównych. Tym razem chodzi „What Happens at Night”, czyli adaptacje powieści o duchach pod tym samym tytułem. Fabuła książki opisywana jest tak:
“The dream-like story follows a married American couple who travel to a small, snowy European town to adopt a baby. They check into a cavernous, largely deserted hotel where they encounter an enigmatic cast of characters including a flamboyant chanteuse, a depraved businessman and a charismatic faith healer. Nothing is quite as it seems in this strange, frozen world. As the couple struggle to claim their baby, the less they seem to know about themselves and the life they’ve built together.”
Prace na planie mają podobno ruszyć już w styczniu przyszłego roku.
“Demon Slayer: Kimetsu no Yaiba Infinity Castle” szturmuje amerykańskie kina

Pewnie dla osób bardziej siedzących w anime to nie tak duża niespodzianka, ale dla mnie to spory szok - „Demon Slayer: Kimetsu no Yaiba Infinity Castle” w zeszły weekend zdominowało amerykański box office. Japońska animacja w samych USA zarobiła wtedy 70 000 000 dolarów. Na całym świecie zgarnęła już ponad 555 000 000 dolarów, co jest najlepszym wynikiem w historii anime. Chyba czas się trochę poduczyć chińskich bajkach, bo aż mi głupio, że naprawdę niezbyt orientuje się w tym temacie.
Disney przywraca program Jimmy’ego Kimmela

W zeszłym tygodniu pisałem o tym, że z powodu wypowiedzi związanej z zabójstwem Charliego Kirka, Disney zawiesił program “Jimmy Kimmel Live!”. Decyzja ta wywołała burzę negatywnych opinii wśród gwiazd amerykańskich mediów oraz odbiła się szeroko w Internecie. Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich opublikowała list, pod którym podpisało się około 400 znanych twórców — wśród nich znaleźli się między innymi Jennifer Aniston, Jason Bateman, Robert De Niro, Jane Fonda, Selena Gomez, Tom Hanks, Olivia Rodrigo, Ben Stiller, Jamie Lee Curtis, Julia Louis-Dreyfus, Maggie Gyllenhaal, Michael Keaton, Regina King, Diego Luna, Lin-Manuel Miranda, Natalie Portman, Maya Rudolph czy Martin Short.
“We the people must never accept government threats to our freedom of speech. Efforts by leaders to pressure artists, journalists, and companies with retaliation for their speech strike at the heart of what it means to live in a free country.
Last week, Jimmy Kimmel was taken off the air after the government threatened a private company with retaliation, marking a dark moment for freedom of speech in our nation. In an attempt to silence its critics, our government has resorted to threatening the livelihoods of journalists, talk show hosts, artists, creatives, and entertainers across the board. This runs counter to the values our nation was built upon, and our Constitution guarantees.
We know this moment is bigger than us and our industry. Teachers, government employees, law firms, researchers, universities, students and so many more are also facing direct attacks on their freedom of expression.
Regardless of our political affiliation, or whether we engage in politics or not, we all love our country. We also share the belief that our voices should never be silenced by those in power — because if it happens to one of us, it happens to all of us.
This is the moment to defend free speech across our nation. We encourage all Americans to join us, along with the ACLU, in the fight to defend and preserve our constitutionally protected rights.”
Opór środowiska to jedno, ale powód odwołania odwołania Kimmela przez Disneya jest prawdopodobnie o wiele bardziej prozaiczny: w ramach protestu użytkownicy Disney+ i Hulu zaczęli masowo anulować swoje subskrypcje, co oczywiście niosło za sobą spore straty.
Wiecej na ten temat możecie przeczytać w poniższym artykule:
Nowe nagranie z planu serialowego Harry’ego Pottera
W sieci pojawiło się kolejne nagranie z planu zdjęciowego nadchodzącej serialowej adaptacji “Harry’ego Pottera”. To scena, w której Vernon Dursley spotyka maga cieszącego z powodu upadku Voldermorta. Nie było jej w filmie, co pokazuje, że serial (pewnie siłą rzeczy) będzie zawierał w sobie więcej scen z pierwszej książki.
Było oglądane
Wielki marsz

Polubiłem ten film, ale jednocześnie stwierdzam, że nie jest on do końca dla mnie. Na pewno imponuje mi jako przykład na to, jak dużo napięcia można wyciągnąć za sprawą opowiedzianej dość małymi środkami historii. Bo przecież mowa o filmie, w którym bohaterowie dosłownie ciągle idą przed siebie, a towarzyszą im tylko wojskowe samoloty oraz mijani od czasu do czasu gapiowie. Do tego to kina oparte w dużej mierze na dialogach, bo uczestniczy tytułowego marszu prawie bez przerwy ze sobą rozmawiają. W takich okolicznościach nietrudno byłoby o produkcję równie nużącą, co kilkudniowe łażenie.
Jednak pod względem przykuwania uwagi widza “Wielki marsz” naprawdę wychodzi obronną ręką — twórcy odpowiednio mieszają ze sobą pozorne chwile spokoju z następującymi po sobie szokującymi wydarzeniami. Historia angażuje także dzięki solidnie rozpisanym protagonistą, przekonywująco zagranym przez młodych aktorów. Cooper Hoffman może na razie nie dorównuje grą swojemu wybitnemu ojcu, ale dźwiga główną rolę bez zarzutów. A mowa o dużym wyzwaniu, bo przecież prawie w ogóle nie znika z ekranu. Jednak gwiazdą “Wielkiego marszu” jest zdecydowanie David Jonnson (grał androida w “Obcym: Romulusie”), przewiduje, że na faceta czeka w przyszłości imponująca kariera. Nie można też oczywiście zapomnieć o Marku Hammillu, który pięknie szarżuje w roli dowodzącego całym marszem, rzucającego maczystowskie hasełka Majora.
Skoro na razie głównie chwalę, to co właściwie mi nie pasuje? Niestety, wydaje mi się, że mam w sobie chyba za duże pokłady cynizmu, by słuchać wygłaszanych przez bohaterów przemów na temat nierówności społecznej, poddawaniu się totalitarnej władzy i braterstwa bez pewnego poczucia fałszu. Oczywiście zgadzam się z wydźwiękiem ich słów, ale właśnie brzmią one dla mnie trochę zbyt sztucznie — nie jak żywy dialog przestraszonych dzieciaków, a wcześniej wyćwiczona przemowa. Rozumiem, że „Wielki marsz” to jedna wielka alegoria i trzeba na niego spojrzeć pod tym kątem, ale dla mnie za często jest to pociągnięte zbyt grubą krechą. Jednocześnie myślę, że młodsi lub mniej zgorzkniali widzowie mogą z tego seansu wyciągnąć coś wartościowego. Może w takich czasach potrzebujemy właśnie przekazu walącego prosto między oczy?
September 5

Lubię filmy oparte o prosty, ale mocny koncept, a “September 5” zdecydowanie się do tego grona zalicza. Opowiada on prawdziwą historię reporterów ABC Sports, którzy podczas igrzysk olimpijskich w Monachium zostają świadkami tragicznego porwania izraelskich sportowców. Jako członkowie jedynej obecnej na miejscu ekipy telewizyjnej dostają szansę relacji wydarzenia, które będą oglądały dziesiątki milionów widzów. Świetnie sprawdzają się tu dwa zabiegi narracyjne. Po pierwsze akcja pokazana jest w czasie rzeczywistym, przez co czujemy ciężar każdej ubiegającej minuty. Po drugie, wszystko rozgrywa się w studio telewizyjnym i to z tej perspektywy obserwujemy wszystkie wydarzenia. To z kolei pozwala na zbudowanie poczucia odizolowania się od wyrdarzeń przez bohaterów. To ważne, bo ten stan zawieszenia pomiędzy właśnie otwierającą się karierą, a przerażeniem spowodowanym obserwowaną tragedią, jest tu kluczowym aspektem dramatycznym. Kiedy widzimy reporterów cieszących się z przemycenia jednego z nich bliżej miejsca tragedii, łatwo zapomnieć, co właściwie dzieje się przed kamerami. To film bardzo skupiony, odpowiednio dawkujący napięcie. Trwa trochę ponad półtorej godziny, podczas których trudno oderwać wzrok od ekranu.
Do obejrzenia na SkyShowtime.
Obcy: Ziemia

Przez długi czas broniłem "Obcego: Ziemię", bo liczyłem na to, że wszelkie jego problemy w jakiś sposób zostaną rozwiązane w finale. Noah Hawley już kilkukrotnie pokazywał, że potrafi dopiąć rozrzucone w swoich serialach wątki w satysfakcjonującą, często w zaskakujący sposób, całość. Niestety, tym razem to nie jest taki przypadek.
Ta produkcja zostawiła mnie w stanie pewnego rozdarcia. Uważam, że pełno w niej rewelacyjnych pomysłów, ale też właściwie w każdym z nich coś nie zagrało. Weźmy choćby motyw, który chyba wkurzał najwięcej widzów, czyli dzieci przeniesione do ciał syntetyków. Ja akurat jestem jego fanem — tak także tego, że dorosłym ludziom każe grać się tak, jakby byli dziesięciolatkami. Nadaje to świeżości całej fabule. Jednak raz wychodzi to dobrze, a innym razem karykaturalnie. W przypadku Wendy działa to znakomicie - to postać obdarzona dziecięcą wyobraźnią i ciekawością, ale też zyskująca świadomość bycia czymś więcej. Fajnie rozegrano też wątki Nibs i Curly. Jednak po drugiej stronie mamy Smeea i Tootlesa, którzy sprawiają wrażenie karykatur, efektu "upupiania" dzieci.
A skoro mowa o dzieciach, to trzeba też napisać o samym motywie ciągłych odniesień do "Piotrusia Pana" i Nibylandii. Nie jest to może najbardziej subtelny pomysł świata, ale sam w sobie ma potencjał. Bajkowa korelacja pozwala zawiesić niewiarę i przymknąć oko na liczne scenariuszowe głupotki, bo ustawia całość w kategoriach alegorii. Mamy więc nieodpowiedzialnego wiecznego chłopca, który rządzi swoją magiczną krainą ukrytą przed światem dorosłych (co jest dobrze podkreślane przez konflikt z Yutani). Ksenomorfy i inne kosmiczne potwory także według mnie dobrze wpisują się w taką konwencję. Cel Hawleya i ekipy jest raczej łatwy do odczytania: to satyra na oderwanych od rzeczywistości szefów film technologicznych.
Co z kolei sprowadza nas do postaci Boya Kavaliera. Tutaj ponownie kupuję to, co wielu wkurza - koleś jest po prostu nieznośny, irytujący w każdym calu, co świetnie odgrywa wcielający się w niego Samuel Blenkin. Mam jednak problem z tym, że trudno mi powiedzieć o nim coś więcej. Wiem, że mamy do czynienia z karykaturą, ale przydałoby się trochę bardziej popracować nad tym, że mamy do czynienia z prawdziwym geniuszem, który był w stanie rozpętać cały ten cyrk. Nie chodzi mi o podejście "no jak ktoś zbudował taki kapitał, to głupi być nie może", ale w tym settingu jest to potrzebne.
Jestem też rozczarowany zmarnowanym potencjałem, jaki miał w sobie wątek różnych odmian transhumanizmu. Mamy tu byty zupełnie sztuczne, ulepszone w połowiczny sposób i stworzone na nowo. Pamiętając jakie jazdy Hawley potrafił serwować w "Legionie", miałem nadzieję, że i tutaj pojedzie na grubo. Niestety także tutaj odnoszę wrażenie zatrzymania się w pół drogi. Są momenty świetne (urojenia Nibs czy cała postać androida granego przez Olyphanta), ale ostatecznie ta cała "nieludzkość" nie wybrzmiewa tak mocno, jakby mogła. Chciałoby się więcej, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jedyny "zwykły koleś" w całym tym bajzlu, czyli brat Wendy, jest taką pierdołą, że trudno się na niego patrzy.
Za symboliczne można uznać to, że o samych Obcych piszę dopiero na końcu, bo trudno nie odnieść wrażenia, że twórców niezbyt oni obchodzą. Z jednej strony oszczędne pokazywanie Xenomorphów to nic złego, bo wtedy są bardziej tajemniczy, ale wydaje się, że nikt do końca nie wiedział, co z nimi zrobić. Musieli być, bo inaczej nie dałoby się serialu podpiąć do znanej marki, ale fajnie byłoby jednak, jakby byli czymś więcej niż fabularnym wytrychem dla rozwoju akcji.
Problem z wykorzystaniem Obcych kładzie się na cały serial. Podczas oglądania kolejnych odcinków czułem się jtak, akbym obserwował próby połączenia w jedno dwóch, albo i więcej, nie do końca pasujących ze sobą historii. Przez to wątki się rozłażą i żaden z nich nie rozkręca się na dobre. Pod koniec siódmego odcinka zadałem sobie pytanie "Ej, jak to, to zaraz już koniec?". To z kolei sprawiło, że pod koniec ostatniego odcinka sam nie byłem pewien, w jaki sposób ta dość prosta opowieść zajęła aż osiem odcinków.
"Obcy: Ziemia" pozostawił mnie z uczuciem wielkiego niedosytu. I wynika ono chyba z tego, że ryzykowne i kontrowersyjne pomysły za często rozbijają się tu o sztampowe rozwiązania i za duże skróty fabularne. Serial i tak wkurzył wielu ortodoksów, więc pójście w stronę mocniejszego odpału wyszłoby mu tylko na dobre.
PS. Akurat to jak ten serial ma się do ogólnego lore "Obcego" zupełnie mnie obchodziło. Jednak wiem, że kronikarze francyzy też wkurzają się o za daleko idące zmiany.
Obślizgłe macki, wiadome siły

Łatwo bagatelizować teorie spiskowe jako coś marginalnego i zarezerwowanego dla garstki odklejeńców oraz foliarzy, ale przecież mają one realny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Szczególnie widać to w USA, gdzie obecnie weszły one do mainstreamu. W swojej najnowszej książce Piotr Tarczyński (współtwórca “Podkastu amerykańskiego”) przygląda się historii Ameryki właśnie w ich kontekście. Okazuje się, że wszelkiego rodzaju teorie o spiskach i tajemniczych siłach trzymających władzę są w niej obecne już od momentu podpisania Deklaracji niepodłegości Stanów Zjednoczonych. Takie podejście pozwala zrozumieć ewolucję tego zjawiska, ale też pokazuje, że pewne schematy są w nim właściwie niezmienne. Solidna cegła (500 stron), która imponuje zawartą w nią wiedzą i literacką sprawnością autora. Tarczyński napycha swoją książkę faktami, ale jednocześnie pisze z pazurem i niejednokrotnie sporą dawką humoru. Choć zagłębia się w świat teorii często absurdalnych, to nigdy nie upraszcza ich tylko do prostych wymysłów paranoików. Rozkłada na czynniki pierwsze najważniejsze spiskowe narracje ukazując ich źródła oraz stojące za nimi mechanizmy społeczne. Oczywiście można zażartować, że wynikające z tego teza “nic nie dzieje się bez powodu” sama w sobie może zostać podpięta pod teorię spiskową, ale ogrom włożonej w nią pracy jest naprawdę imponujący. “Oślizgłe macki, wiadome siły” polecam nie tylko fanom tematyki, ale też tym mającym ochotę na solidną przebieżkę przez historię amerykańskiej polityki podaną w nietypowym kontekście.
Rocznica tygodnia
The Rocky Horror Picture Show - 50 lat

Równo pięćdziesiąt lat temu, 26 września 1975 roku, w amerykańskich kinach pojawił się jeden z najcudowniejszych filmów w historii, czyli “The Rocky Horror Picture Show”. Obraz przez wielu uznawany jest za definicję kina kultowego - początkowo zignorowany przez krytykę i widzów w końcu zmienił się w fenomen społeczny trwający do dziś. Wystarczy wspomnieć o niezliczonych, regularnie odbywających się pokazach, w których przebrani za bohaterów widzowie śpiewają pojawiające się na ekranie piosenki.
Ja sam kocham ten film miłością najszczerszą, a jako dowód przytoczę swój post sprzed trzch lat:
Po wielu latach przerwy obejrzałem ponownie "The Rocky Horror Picture Show". Możliwe, że był to jakiś dwudziesty seans, bo miałem taki okres w życiu, w którym oglądałem ten musical co chwilę (soundtrack katowałem w kółko). Znam go prawie na pamięć, ale nadal byłem pod wrażeniem jaki jest cudownie zabawny, nieprzewidywalny, samoświadomy, wypełniony świetną muzyką, prowokacyjny i perwersyjny. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zaraz skończy pięćdziesiąt lat. Trochę zapomniałem już jaką ekranową bestią jest tu Tim Curry - jego energia i magnetyzm wybijają poza wszelką skalę.
Kocham ten film za każdy najdrobniejszy szczegół. Absolutna czołówka moich ulubionych dzieł popkultury. Jeśli ktoś jeszcze nie widział, to zazdroszczę mu zderzenia z tym wykręconym wytworem ludzkiej kreatywności. Zróbcie sobie tylko przyjemność i nie próbujcie dowiadywać się o nim za dużo - wskoczcie w tę otchłań szaleństwa na czysto.
Obecnie do obejrzenia na Disney+.
Postaw kawkę i wesprzyj powstawanie tego newslettera
Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię