- Kajetan's Newsletter
- Posts
- Kusi na newsletter #27
Kusi na newsletter #27
Pokerowe twarze i podzielone miasta
Dzisiaj przywitam Was przestrogą - jeśli do głowy wpadnie Wam jakiś pomysł, to najlepiej od razu go zapiszcie, chociażby hasłowa, bo te jednak lubią wylatywać z głowy. Miałem tak wczoraj z pomysłem na dzisiejszy wstępniak. Wyklarowało mi się coś, ale stwierdziłem, że przecież robię to w piątki, więc odłożyłem spianie na następny dzień. I zgadnijcie co, niespodzianka - nie mam pojęcia, o co mi mogło chodzić. To jak z tymi genialnymi myślami pojawiającymi się w środku nocy, z których rano nic nie pozostaje. Cóż, możemy zapłakać nad tym, że ominął nas może najlepszy wstępniak w historii. W tej rozpaczy pozostaje mi tylko zaprosić Was do lektury części właściwej newslettera.
Przypominam też, że jeśli trafiliście tu inaczej niż za sprawą mailowej wysyłki i chcielibyście się do pisać na listę to możecie zrobić to o tu:
Trailery
Żywy czy martwy: film z serii “Na noże”
Bardzo lubię tę serię, nawet jeśli “Glass Onion” nie było tak udane jak część pierwsza. Po prostu sposób prowadzenia narracji Johnsona mnie kupuje, a do tego patrzenie na Daniela Craiga w komediowej wersji to czysta przyjemność. Trailer wygląda intrygująco, gwiazdorska obsada znowu robi wrażenie, a do tego pierwsze recenzję każą wierzyć, że trzeciej części bliżej jest poziomem do rewelacyjnej jedynki. Przekonamy się ósmego października, kiedy film trafi na Netflixa.
A House of Dynamite
Już sam fakt, że Kathryn Bigelow wraca ze swoim pierwszym filmem od ośmiu lat, jest wart zainteresowania. Jedna z dwóch kobiet, które zdobyły Oscara za reżyserie tym razem przedstawia historię rozgrywającą się w cieniu niezidentykifowanego pocisku wystrzelonego w stronę Stanów Zjednoczonych. Bigelow potrafi budować napięcie, a trailer zapowiada film wypełniony nim po brzeg. Premiera 24 października.
Heweliusz
Mamy w końcu pełnoprawną zapowiedź kolejnej polskiej, serialowej superprodukcji od Netflixa. Co prawda oczekiwania po “Wielkiej wodzie” są naprawdę wysokie, ale trailer pozwala sądzić, że Holoubek i Bajon dali radę także tym razem. Jedyne co mi przeszkadza, to fakt, że w naszych serialach wciąż pojawiają się te same twarze, co w takim natężeniu zaczyna trochę nużyć.
Newsy
Wyniki z Wenecji

W sobotę zakończył 82. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji. Według spływających relacji (zazdro obecnym) tegoroczna impreza była wyjątkowa udana, jeśli chodzi o poziom prezentowanych na niej filmów. Chyba do ostatniego momentu trudno było wskazać na pewniaków w kwestii utrzymania głównych nagród. W szranki stanęły nowe tytuły od tak uznanych twórców jak Paolo Sorrentino, Noah Baumbach, Kathryn Bigelow, Guilermo del Toro, Yorgos Lanthimos, Benny Safdie, Chan-wook Park czy Mona Fastvold.
Ostatecznie Złoty Lew powędrował do Jima Jarmuscha za jego „Ojciec, Matka, Siostra, Brat”. Według opinii to nagroda dość rozczarowująca, bo przyznana filmowi należącego do jednego z bardziej zachowawczych w całym konkursie. Brzmi jak typowa nagroda dla uznanego mistrza, który dotychczas nie miał okazji jej dostać, więc w końcu się doczekał.
O wiele więcej emocji wzbudziło przyznanie Srebrnego Lwa, opowiadający o tragicznym losie pięcioletniej dziewczynki w Strefie Gazy, „The Voice of Hind Rajab” Kaouther Ben Hani. Warto wspomnieć, że owacje po pokazie filmu trwały 23 minuty, wśród publiki pojawiały się okrzyki “Wolna Palestyna”, a aktor Motaz Malhees przeszedł przez salę z flagą Palestyny. Sam temat zbrodniczych działań Izrealea zdominował też samą galę przyznania nagród.
Jeśli chodzi o pozostałe nagrody to wygląda to następująco:
Nagroda Specjalna Jury: “Sotto le nuvole” reż. Ginfranco Rosi
Najlepszy reżyser - Benny Safdie za “Smashing Machine”
Najlepsza aktorka - Zhilei Xin za rolę w “Ri gua zhong tian”
Najlepszy aktor - Toni Servillo za rolę w “La grazia”
Najlepszy scenariusz - Valerie Donzelli i Gilles Marchand za “À pied d'œuvre”
Złoty Lwy za całokształ twórczości - Werner Herzog i Kim Novak
“Obecność 4” z rekordowym otwarciem

Od dawna mówi się, że horrory to właściwie jedyny gatunek kina środka, który wciąż gwarantuje duże zyski przy dość małych nakładach finansowych. Najlepszym dowodem jest na to seria “Obecność”, której czwarta (a dziewiąta w ramach tego filmowego uniwersum) część weszła do kin w zeszły weekend. No i pozamiatała - imponujące 187 000 000 dolarów to wynik plasujący ją na trzecim miejscu wśród horrorów z najlepszym otwarciem w historii. W ten sposób Warner Bros. kontynuuje swoją świetną passę - to ich siódmy z kolei film, który w weekend otwarcia zarobił w USA więcej niż 40 000 000 dolarów.
Bojkot Izraela przez filmowców

Przebudzenia opinii publicznej w sprawie ludobójstwa dokonywanego przez Izreal w Strefie Gazy ciąg dalszy. W poniedziałek ponad 1300 pracowników branży filmowej złożyło deklarację, w której odmawiają współpracy z izraelskimi instytucjami filmowymi. W środę lista podpisujących się pod oświadczeniem rozrosła się już do ponad 3900. Wśród nich znaleźć można między innymi takie postaci jak Yorgos Lanthimos, Olivia Colman, Mark Ruffalo, Tilda Swinton, Javier Bardem, Riz Ahmed, Joaquin Phoenix, Rooney Mara, Emma Stone, Lili Gladstone, Jonathan Glazer, Eric Andre, Elliot Page, Guy Pearce czy Ebon Moss-Bachrach.
W treści oświadczenia możemy przeczytać:
“We answer the call of Palestinian film-makers, who have urged the international film industry to refuse silence, racism, and dehumanisation, as well as to ‘do everything humanly possible’ to end complicity in their oppression,”
Podpisanie się pod deklaracją zobowiązuje filmowców do niemitowania filmów, bojkotowania wydarzeń oraz zerwania współpracy z instytucjami, których działanie polega na "usprawiedliwianiu ludobójstwa (narodu palestyńskiego) lub współpracy z rządem (izraelskim), który je popełnił".
Miejmy nadzieję, że to dopiero początek nadchodzącej fali otwartej krytyki zbrodniczych działań Izraela.
Vin Diesel ściąga Michaela Caine’a z aktorskiej emerytury

Pewnie niewielu z Was pamięta już mocno średniawego “Ostatniego łowcę czarownic” z Vinem Dieselem w roli głównej. Choć od jego premiery minęło już dziesięć lat, to ktoś stwierdził, że pora na sequel. Oczywiście w filmie pojawi się podobnie Diesel, ale bardzie zaskakujące jest to, że zobaczymy w nim też Michaela Caine’a, który dwa lata temu przeszedł na aktorską emeryturę. Nie brzmi to jak dobra opcja na potencjalny ostatni występ w znakomitej karierze, ale może po prostu jestem niedowiarkiem.
Bohaterowie “Jednej bitwy za drugą” we Fortnite

Warner Bros. chyba niezbyt wierzy w to, że “Jedna bitwa za drugą” obroni się marketingowo tylko za sprawą Leonardo Di Caprio oraz Paula Thomasa Andersona, więc postawiło na dość nietypowe rozwiązanie - otóż postaci z filmu trafią do Fortnite’a. Nie wiem, czy główny trzon użytkowników tej gry to akurat ten rodzaj widzów, do których próbuje trafić PTA, ale kto wie? Może dzięki temu nastolatki tłumnie wybiorą się do kina?
Gorillaz reaktywowało stronę sprzed 26 lat

Gorillaz dało swoim fanom interesujący prezent. Wirtualny zespół reaktywował swoją dawną stronę (Flash, pamiętamy), w której odwiedzić można było ich szalone studio nagraniowe. Kong Kong w nowej wersji oferuje prostą gierkę polegającą na waleniu łopatą w zombie-goryle, a potem wejście do siedziby zespołu. Ma to w sobie urok dawnego Internetu, kiedy takie bajery były ważnym elementem promocji popkultury. Jak ktoś chce poświęcić dziesięc minut na taką wycieczkę, to może to zrobić o tu:
Było oglądane
Eddington

Mam bardzo dużą cierpliwość do filmów twórców takich jak Ari Aster. Choć w “,Bo się boi” nie podobało mi się sporo rzeczy, a całość srogo mnie wymęczyła, wciąż byłem jeszcze w stanie bronić nietypowej strategii artystycznej reżysera. Kiedy zobaczyłem, jak wiele krytyków miesza jego nowy film z błotem, automatycznie włączyła mi się postawa “a ja spróbuję spojrzeć na niego łaskawym okiem”. I przez jakąś pierwszą godzinę filmu nie do końca rozumiałem o co chodzi - co prawda początek jest bardzo niemrawy a sama satyra na amerykańskie społeczeństwo czasu lockdownów przyciężkawa, ale sumarycznie byłem nawet zaintrygowany. Jednak dalej robiło się już tylko dziwniej (w negatywnym sensie) oraz bardziej męcząco.
Sam pomysł przeniesienia konfliktu dławiącego amerykańskie społeczeństwo do skali mikro, w celu podkreślenia jego absurdu, jest całkiem frapujący, ale Aster nie zna umiaru, a jego społeczna diagnoza sprowadza się w gruncie rzeczy do prostego “hej, pokażę Wam jak jest w social mediach”. Niby dostaje się tu wszystkiemu i wszystkim, ale jest to robione z subtelnością “South Parku” z tą różnicą, że zamiast dwudziestu minut dostajemy ponad dwie godziny męczenia buły.
Problematycznie jest też umieszczenie fabuły w roku 2020. Człowiek uświadamia sobie, jak bardzo dużo od tego czasu się zmieniło — świat jest obecnie w innym miejscu i chyba mało kto obecnie zaprząta sobie głowę pandemią. To chyba specyfika poruszania tematów "nie tak świeżych, ale jeszcze niehistorycznych” - nie sprawdzają się jako zapis chwili, w której wszyscy się znajdujemy, ani jako chłodniejsze spojrzenie pozwalające powiedzieć “o, tu się wszystko zaczęło”.
Zastanawiam się, jaka stoi za tym strategia — film nie ma szans trafić do szerokiej publiki, a ci widzowie, którzy wciąż pozostają Asterowi wierni, raczej są świadomi przedstawianych w “Eddington” skrajności. I na to jeszcze byłbym w stanie przymknąć oko, gdyby to wszystko spinało się w sensowną całość, a nie widoczny na ekranie burdel. Aster otwiera mnóstwo wątków, które nie znajdują satysfakcjonującej konkluzji. I tak tak, można to uznać za próbę odtworzenia atmosfery sieciowego chaosu, ale to też trzeba zrobić umiejętnie. To może chociaż całość ratuje aktorstwo, bo przecież Aster zebrał całkiem doborową obsadę? No właśnie też niezbyt — co prawda obserwowanie umęczonego Joaquina Phoenixa jest zawsze interesujące, ale tutaj nie prezentuje sobą niczego, czego nie widzielibyśmy wcześniej. Pedro Pascal zdaje się grać na autopilocie, a potencjał Emmy Stone zostaje zmarnowany.
Ari Aster chciał ewidentnie zrobić film ostry i jadący po bandzie, ale zamiast tego otrzymuje obraz nieznośnie rozmemłany. Może moja niechęć wynika z ogólnego zmęczenia poruszanymi kwestiami, bo jakoś nie czuję potrzeby przypominania mi tego, co widzę właściwie codziennie, wchodząc do sieci. Jeśli „Eddington” miał wywołać właśnie efekt tego znużenia światopoglądową wojną, to odnosi sukces. Jednak do tego wystarczy spędzenie dziesięć minut na czytaniu treści podrzucanych przez algorytmy, nie trzeba na to poświęcać prawie dwóch i pół godziny w kinie.
Amadeusz w kinie

Moda na powrót filmowej klasyki do kin rozkręca się (aby tylko temat nie został zajechany) i na rynku pojawił się nowy dystrybutor w postaci Past Perfect. Nowy gracz na rynku postanowił zacząć od mocnego uderzenia w postaci „Amadeusza” Milosa Formana. Film oglądałem na tyle dawno, że przydałaby się powtórka, więc skorzystałem z możliwości odświeżenia go na dużym ekranie tak szybko, jak było to możliwe. O dziele z tak legendarnym statusem trudno jest pisać, zwłaszcza jeśli człowiek zgadza się z ogólnie przyjętą opinią na temat jego geniuszu. Opowieść o konflikcie Salierego z Mozartem, a przede wszystkim swoją własną zazdrością to wciąż jeden z najwspanialszych obrazów ludzkiego upadku w historii kina. To historia o sprawach ostatecznych, ale sprawnie uciekająca od zbędnego patosu dzięki nadających odpowiednią równowagę scenach komediowych. To też rzecz niezwykle wirafinowana pod kątem audiowizualnym, której należy się oglądanie w odpowiednio dobrych warunkach. Ja miałem szczęście zrobić to w gdańskim kinie Spektrum, które ma świetne nagłośnienie, dzięki czemu muzyczna część “Amadeusza” uderzała mnie z całą swoją mocą. Oglądanie przy pełnej widowni także dobrze wpłynęło na odbiór — jednak ten śmiech widzów potrafi być zaraźliwy. A o wrażeniu, jakie robi ten film w kinie może świadczyć fakt, że po rozpoczęciu napisów nikt nie zerwał się od razu do wejścia. Myślę, że minęła spokojnie minuta, zanim ludzie zaczęli wstawać, jakby musieli chwilę ochłonąć po kontakcie z dziełem wybitnym.
Poker face szon 2

Stworzony przez Riana Johnsona (tego od serii “Na noże”) "Poker Face", to dla mnie wzorcowy przykład na to, jak sprawnie operować nostalgią do pewnego rodzaju konwencji, a jednocześnie oferować produkcję na wskroś nowoczesną. Do tego udowadniając, że w dzisiejszym świecie wciąż jest miejsce na sprawnie poprowadzone procedurale, które swój każdy odcinek opierają na tym samym silniku fabularnym.
Charlie ma jeden specjalny dar — jest żywym wykrywaczem kłamstw i zawsze wie, kiedy ktoś wali ściemę. Do tego kobieta ma specyficznego pecha — nie dość, że musi uciekać przed wściekłymi na nią gangsterami, to dodatkowo co chwilę ładuj się w aferę z jakimś morderstwem w tle. Co ciekawe, główna bohaterka nigdy nie pojawia się na początku odcinka — ten czas przeznaczony jest na zarysowanie otoczenia danego odcinka oraz przedstawienie morderstwa, którego zagadkę będzie musiała rozwiązać Charlie.
Tak, niczym w klasycznym „Colombo”, od początku wiemy, kto jest winny zbrodni, a zagadka polega na tym, w jaki sposób głównej bohaterce uda się to odkryć, a potem udowodnić. Zresztą samo wprowadzenie też wzbudza ciekawość na temat tego, w jaki sposób twórcy tym razem wprowadzą w tę historię protagonistkę. Ona sama jest postacią, której trudno nie lubić — jest pracowita, przyjacielska, trochę zakręcona i niezwykle bezpośrednia. Można co prawda ponarzekać, że grająca ją Natasha Lyonne znowu wciela się w samą siebie, ale co zrobić, jak w praniu wychodzi to rewelacyjnie.
Świetnie sprawdza się też atmosfera swoistego zawieszania poza czasem, bo choć akcja rozgrywa się w czasach współczesnych (w pierwszym odcinku Charlie dość symbolicznie pozbywa się swojego smartphone'a) to świat przedstawiony wydaje się ciągle żyć w przeszłości. Na pewno pomaga w tym sceneria wypełniona małymi miasteczkami, zakurzonymi stacjami benzynowymi i bezkresnymi drogami, które bohaterka przemierza swoim muscle carem z 1969 roku. W radiu lecą przeboje sprzed lat, a nawiązania do popkultury lat 60 i 70 padają bez potrzeby żadnego wyjaśnienia. Ten sentyment jest wszechobecny, ale nienachalny.
Na Skyshowtime można oglądać obecnie większość odcinków dwóch sezonów. Co prawda w drugim zestawie nie wszystkie historie siadają tak samo, ale nadal duża część pojedynczych odcinków to narracyjne perełki same w sobie. Duże wrażenie robi też liczba występów gościnnych — prawie w każdym odcinku pojawia się jakaś bardziej znana twarz. Zaznaczę, że według mnie to serial, który lepiej wchodzi, kiedy go sobie dawkujemy, bo w za dużym natężeniu konwencja potrafi się trochę przejeść. Jeśli ktoś jest fanem umiejętnie przekombinowanych fabuł i scenariuszowej woltyżerki, to powinien być zachwycony.
Komiksy
Billy Bat tom 2

Pisanie o komiksach Naokiego Urasawy nie jest łatwym zadaniem, bo opowiadane przez niego historię wymykają się schematom i prostej gatunkowej klasyfikacji. Do tego “Billy Bat” to chyba jego najdziwniejsze dzieło. Pierwszy tom zaczął się od przedstawienia losów tworzącego zaraz po zakończeniu II wojny światowej mangaki, który odkrywa, że tworzona przez niego postać tytułowego nietoperza wcale nie narodziła się w jego wyobraźni. Szybko okazuje się, że jego źródłem jest tajemniczy symbol nietoperza objawiający się w różnych miejscach od zarania dziejów. Jak to u Urasawy bywa, wątki mnożą się błyskawicznie, a akcja przenosi się nawet do Jerozolimy za czasów Chrystusa. Już podczas lektury pierwszego tomu miałem wrażenie, że wybuchnie mi głowa, a tom drugi tylko wzmocnił to odczucie. Wystarczy wspomnieć, tym razem śledzimy losy średniowiecznych ninja broniących tajemniczego zwoju oraz Lee Harveya Oswalda przygotowującego się do zamachu na JFK. Dzieje się dużo i nie wiadomo, do czego to wszystko zmierza, więc potrzeba pewnej dozy zaufania w to, że Urasawa wie, dokąd to wszystko zmierza. Na pewno pomaga fakt, że od strony formalnej i narracyjnej to światowa ekstraklasa, a od lektury trudno się oderwać. Ten autor jeszcze mnie nie zawiódł, więc polecam szukającym opowieści innych niż cokolwiek, co czytaliście do tej pory.

Do przeczytania u innych
Na Kotaku pojawił się całkiem interesujący felieton, do którego powstania motywacją było ogłoszenie, że GTA VI będzie pierwszą grą “AAAAA”.
Do posłuchania w podcastach
Odcinek Podcastexu o Bogusławie Lindzie
Panowie z Podcastexu wrócili po wakacyjniej przerwie i zaczęli kolejny sezon od naprawdę solidnego (prawie trzy godziny) materiału o początkach kariery Bogusława Lindy. Mało jest w polskim filmie postaci tak charakterystycznych, więc i sam odcinek jest bogaty w bardzo interesujące opowieści.
“The Town” o gen alpha i chodzeniu do kina
W “The Town” można odsłuchać rozmowy na temat interesujących wyników badań sugerujących, że dzieciaki należące do gen alpha, wbrew powszechnym obawom, bardzo chętnie chodzą do kina, bo stanowi to dla nich sposób na uczestnictwo w rodzaju społecznego wydarzenia. Może jeszcze jest nadzieja dla tego świata.
Postaw kawkę i wesprzyj powstawanie tego newslettera
Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię




