- Kajetan's Newsletter
- Posts
- Kusi na Newsletter #22
Kusi na Newsletter #22
Fartowni golfiarze i fantastyczna rodzinka.
Lato to okres, w którym czas staje się dla mnie jakąś abstrakcją. Natężenie wydarzeń (w tym roku przeprowadzka), aktywności i wyjazdów sprawia, że dni przelatują jak szalone, ale z jednocześnie miniony miesiąc wydaje się trwać już pół roku. Odczuwam to także w kontekście tego newslettera - niby tydzień przerwy w nadawaniu, a mi się wydaje, jakbym zaniedbywał go o wiele dłużej. Serio, zasiadłem do pierwszych przygotowań w poniedziałek i poczułem, że mi tego brakowało, jakbym ostatni raz pisał coś w nim w maju. Muszę to chyba potraktować jako oznakę tego, że te piątkowe wysyłki stałe się już nieodłącznym elementem mojej rutyny i już tak mi zostanie. Mam nadzieję, że te pseudofilozoficzne rozważania nie zażenowały Was zbyt mocno i zapraszam do lektury kolejnego przeglądu tygodnia.
Trailery
Predator: Badlands
To będzie dobry rok dla uniwersum Obcych i Predatorów. Już niedługo pojawi się alienowy serial od Noaha Hawleya, a w listopadzie dostaniemy to cudo. Wygląda na to, że „Prey” był swoistego rodzaju testem dla reżysera, który teraz mógł się już naprawdę porządnie wyszaleć. Popsuty android i nieopierzony Łowca zapowiadają się jako świetna ekranowa para, a i pod względem rozpierduchy wygląda to całkiem imponująco.
Pluribus
Pierwsza zapowiedź nowego serialu Vince’a Gilligana (tego od “Breaking Bad” i “Better Call Saul”) nie zdradza za dużo, ale chyba nie powinniśmy spodziewać się niczego innego od mistrza przeciągania narracyjnego napięcia. O samym „Pluribus” wiemy niewiele — to produkcja science-fiction, główną bohaterkę zagra Rhea Seehorn, a fabułę na razie streszcza jedno zdanie: the most miserable person on Earth must save the world from happinness. Pierwsze dwa odcinki zobaczymy 7 listopada na Apple TV+
Avatar: Ogień i popiół
Dobra, tym razem dostaliśmy prawdziwy (przypominam, że raz zlamiłem i wrzuciłem tu AI fake’a) trailer nowego „Avatara”. Cóż, z tą serią mam tak, że w ogóle nie angażuje mnie emocjonalnie, ale całkiem lubię jako swoiste National Geographic na odległej planecie. I tak będzie chyba tym razem, bo rzeczywiście wygląda to ślicznie. Premiera zbiega się z otwarciem pierwszego IMAXa (w końcu!) w Trójmieście, więc będę mógł docenić w pełni docenić rozmach Camerona.
Newsy
Anne Hathaway na planie “Diabeł ubiera się u Prady 2”

Będę o tym filmie informował na bieżąco, bo muszę przy okazji napisać, jak bardzo hejtuje jedynkę. Obejrzałem ją jakieś dwa lata temu, bo myślałem, że to coś rzeczywiście dobrego, a dostałem fabułę, którą mogę postawić koło „Emily w Paryżu”. Owszem, Streep i Tucci byli wybitni, a Hathaway urocza, ale reszta skręcała mnie z żenady. Wybaczcie, jestem tylko człowiekiem i też czasami potrzebuje zapewnić sobie cel na płomienny hejting.
Lilo i Stictch z miliardem

Aktorska wersja “Lilo i Stitch” zarobiła w kinach miliard dolarów, w ten sposób stając się pierwszym amerykańskim filmem, który dokonał tego w tym roku. Po kilku ostatnich wtopach wydawać by się mogło, że formuła aktorskich wersji klasycznych animacji już się wyczerpała, ale teraz Disney może znowu nabrać wiatru w żagle.
Nine Inch Nails zrobiło muzę do Tron: Ares

Trent Reznor od lat jest wziętym kompozytorem muzyki filmowej, więc kolejna produkcja z jego udziałem nie powinna dziwić. Jednak tym razem sprawa ma się inaczej, bo przy “Tron: Ares” pracował w pełnym składzie Nine Inch Nails. Efektem jest ich pierwsza płyta od pięciu lat. Album (24 kawałki, na bogato) ukaże się 19 września, czyli trzy tygodnie przed premierą filmu. Pewnie nie tylko ja czuję się miło pomerdany w kwestii nostalgii za czasami, kiedy singel promujący nadchodzący hicior filmowy był czymś nieodzownym. A poniżej możecie posłuchać sobie singla.
The Outer Worlds 2 jednak za 70 dolarów

Jakiś czas temu Microsoft ogłosził, że “The Outer Worlds 2” zostaną pierwszą grą na XBOXa, za którą będzie trzeba zapłacić 80 dolarów. Oburzenie graczy było chyba na tyle duże, że firma wymiękła i śpuściła z ceny o 10 dolców. Jest to super zabawne, kiedy weźmie się pod uwagę jak bardzo ta produkcja opiera się na wyśmiewaniu dzikiego kapitalizmu.
Pierwsza fotka z planu "The Continuing Adventures of Cliff Booth

Możliwe, że ten news mógł Wam umknąć, więc przypominam - David Fincher kręci dla Netflixa spinoof “Pewnego razu w Hollywood” opowiadający o przygodach granego przez Brada Pitta kaskadera. Pitt w tej roli błyszczał i do tego fajnie będzie go ponownie zobaczyć w filmie Finchera (choć filmowo u niego ostatnio było tak se). Powyżej możecie zobaczyć pierwszą fotkę z planu.
Nowe zdjęcia z “Frankensteina”: od Del Toro
Netflix wrzucił na swoje sociale kilka fotek z nadchodzącego “Frankensteina” od Guilermo Del Toro i muszę przyznać, że wygląda to przepysznie. Po cichu liczę na najbogatszą wizualnie adaptację klasycznego horroru od czasów “Draculi’ Coppolii.
Przypał tygodnia
Superkwęk przetłumaczony przez translator

Oj, wydawnictwo Egmont nie popisała się w zeszłym miesiącu. Chodzi o tom “Gigant Poleca Premium 1/25 “Superkwęk”, w którym zebrano komiksy o superbohaterskim alter ego Kaczora Donalda (niektóre historie pojawiły się po raz pierwszy po polsku). Po wydaniu albumu fani komiksów Disneya zaczęli zgłaszać uwagi co do koszmarnego tłumaczenia tego wydania. Dość szybko doszli do wniosku, że za przełożenie odpowiada prawdopodobnie googlowski translator. Do tego znalazły się w nim błędy ortograficzne itp. Mogłoby się wydawać, że taka niszowa sprawa przejdzie spokojnie, ale negatywny odzew był tak duży, że wydawnictwo postanowiło wycofać cały nakład feralnego komiksu. Jak widać, oburzenie konsumenckie i głosowanie portfelami ma sens.
Tu przykład efektów śledztwa przeprowadzonego przez stronę i fanpage Centrum Komiksów Disneya. Zainteresowanych szczegółami tego fakapu odsyłam na https://www.facebook.com/Centrum.Komiksow.Disneya

Było oglądane
Fantastyczna 4

"Fantastyczna 4" okazała się tym rodzajem filmu, który wyjątkowo mnie irytuje, bo próbuje udawać coś, czym zdecydowanie nie jest.
Początek łudzi nas wrażeniem, że mamy do czynienia z kinem trochę dziwniejszym i oryginalniejszym niż typowy przedstawiciel MCU. Dużo tu robi stylistyczna otoczka, w której retrofuturystyczne wynalazki łączą się z atmosferą samozadowolenia USA z przełomu lat 50 i 60. I ta sztuczka rzeczywiście działa, jednak nigdy nie wychodzi poza bezpieczne ramy wizualnego bajeru. Fabularnie dostajemy opowieść wybitnie zachowawczą i niepróbującą eksplorować dziwów związanych z kosmiczną mitologią Marvela ani absurdalnych głupotek , jakimi były wypełnione komiksy z tamtego okresu. Wiem, że MCU zawsze opierało się na bezpiecznych schematach, ale tutaj aż chciałoby się puścić hamulec bezpieczeństwa.
Podobnie sprawa ma się z bohaterami. Dobre wrażenie budowane jest za sprawą świetnie dobranych aktorów i budowaniu atmosfery rodzinnej relacji, która rzeczywiście sprawdza się znakomicie. Jednak tutaj też pod powierzchnią nie dzieje się za dużo. Świetnym przykładem jest to ,jak poprowadzono postać Bena Grimma. Jak to stwierdził znajomy — dowiadujemy się o nim tyle, że lubi gotować i ma brodę. Dziwacznie rozwiązany jest wątek jego relacji z postacią graną przez Natashe Lyonne — ogranicza się ona do dwóch interakcji oraz jednego smutnego spojrzenia z daleka. Może zamiast tych jakże potrzebnych fragmentów można by pokazać więcej Galactusa, który pojawia się tylko w chyba dosłownie trzech scenach? Sama potęga Pożeracza Światów pokazana jest zresztą tak se, a plan, który opracowuje przeciwko niemu Richards mógłby wzbudzić wątpliwości u Misia Yogiego i Bubu jako szyty trochę zbyt grubymi nićmi.
Pozostaje jeszcze kwestia warstwy wizualnej. Z tą znowu jest różnie. Sam design świata przedstawionego robi bardzo dobre wrażenie, przyłożono dużo uwagi do wszelkiego typu szczególików. Jednak po drugiej stronie mamy efekty specjalne, zwłaszcza te związane z ruchem latających postaci. Uwielbiam Julie Garner i jej wersja Silver Surferki podoba mi się w założeniu, ale wszystkie sceny pokazujące ją w ruchu wyglądają jak sraka, odbierając jej całą majestatyczność. Ja wiem, że pod tym względem MCU leci na pysk już od dawna, ale kurde no — latanie to właściwie coś, co pojawia się tam od zawsze, czyli pierwszego "Iron Mana", chociaż to mogliby ogarnąć.
Natrzaskałem złośliwości, bo chyba oczekiwałem od tego filmu trochę więcej. Jak ktoś się jeszcze nie znudził trykociarstem od sztancy, to pewnie seans okaże się udany. Jednak to wciąż powtarzany od lat schemat, z którego chyba marvelki chyba już nigdy nie uciekną.
Happy Gilmore 2

Nie będę ukrywał — mam spory sentyment do durnowatych komedii z Adamem Sandlerem (ale także tych z Benem Stillerem czy Willem Farrellem) z przełomu lat 90 i 00. Lubię sobie od czasu do czasu odpalić jakąś komedię z okresu, kiedy gong w krocze był jeszcze powszechnie używanym gagiem i poczuć to specyficzne wymieszanie zażenowania (ten humor często uderza o bruk) ze szczerym rozbawieniem.
Twórcy “Farciarza Gilmore’a 2” też raczej nie starali się ukryć, że to film skierowany do takich osób jak ja. To naturalne, że kontynuacja po latach musi w jakiś sposób nawiązywać do poprzedniczki, ale tutaj osiąga to wręcz absurdalny poziom. Wystarczy wspomnieć, że każda postać grana tu już przez nieżyjącego aktora zostaje tu zastąpiona przez swojego potomka. Pełno jest tu też przypominajek konkretnych fragmentów z jedynki, do których odnosi się konkretna scena w tym filmie.
Na szczęście nie jest też tak, że kontynuacja przygód golfiarza z przypadku nie próbuje odnajdywać swojej ścieżki i jednak ma do zaproponowania coś nowego. Oczywiście ta fabuła jest klejona na ślinę, a całość bywa niemożebnie głupia, ale nie spodziewałem się przecież niczego innego. Kilka razy szczerze się zaśmiałem (i to z dowcipu typu ktoś dostaje piłką mocno w głowę) i miałem sporo zabawy z wyłapywania kolejnych, naprawdę licznych cameo (Eminem najpiękniejszy chyba). Sandler wyszedł z trybu "film gdzie chodzi w krótkich spodniach i ma atrakcyjną żonę" i wykrzeszał sporo energii w stylu dawnego siebie.
Pewnie jakbym oglądał ten film sam na swojej kanapie, to nie wszedłby tak dobrze, pewnie nie chciałoby mi się go dokończyć. Jednak zrobiłem to w towarzystwie brata w domku nad jeziorem i wspólnie bawiliśmy się wyśmienicie. To jedna z tych produkcji, w których okoliczności oglądania mają kolosalne znaczenie.
PS. Warto zwrócić uwagę na to, że pojawiło się trochę autorefleksji na temat lekkiego seksizmu poprzedniej części, więc ekipa idzie z duchem czasów. Teraz przydałoby się trochę mniej dowcipkowania z alkoholizmu bohatera, bo ten potraktowany jest jak dla mnie trochę zbyt slapstickowo.
Co tam mielę serialowo
Dzikość

Ten serial to przykład na to, jak urokliwa otoczka może wzbogacić zgrany do bólu schemat fabularny. Pod kątem historii „Dzikość” to wzorcowy przykład współczesnego, mrocznego kryminału telewizyjnego. Mamy tutaj przywalonego traumą bohatera, który jest co prawda dla wszystkich wrzodem na dupie, ale jako jedyny ma w sobie wystarczająco silne poczucie sprawiedliwości, aby doprowadzić sprawę (tajemnicza śmierć nastolatki) do końca. Oczywiście całość dzieje się w małej, pozornie zgranej społeczności, którą jednak trawią skrywane od lat sekrety i wzajemne animozje. I jak to bywa często w takich opowieściach, sama zagadka kryminalna jest tu mniej ciekawa niż odsłaniane przez nią mechanizmy rządzące miejscem akcji. A te jest zaiste imponujące, bo mowa o parku Yosemite, do którego chce się pojechać od razu (licząc, że akurat nie natkniemy się na żadną zbrodnię) po obejrzeniu pierwszego odcinka. Ten niesamowity rezerwat jest tu pokazany w całej swojej potędze i majestacie, a panująca tam atmosfera sprawia, że wspomniane już schematy wadzą tak jakby mniej. Z hipnotyzujących widoków warto wspomnieć także o głównej roli Erica Bany (ze wspaniałą brodą smutku), którego twarz zdaje się przedstawiać całe zmęczenie tego świata. Lubiący historie o życiu na odludziu powinni być zadowoleni.
Było czytane
Hiroszima

Ten tekst (pierwotnie ukazał się jako specjalne wydanie “New Yorkera”), jak zresztą możemy przeczytać na powyższej okładce, uznawany jest przez wielu za najważniejszy amerykański reportaż XX wieku. John Hersey opisuje w nim skutki zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimie. Nie skupia się jednak na politycznych i militarnych konsekwencjach jej wybuchu, a przedstawia losy kilku zwyczajnych mieszkańców zniszczonego miasta. Za sprawą tej zabiegu otrzymujemy historię ludzi, których życie zmieniło się na zawsze w kilka sekund za sprawą katastrofy wymykającej się ich pojmowaniu. Hersey nie szczędzi naprawdę drastycznych szczegółów — pełno tu opisów ludzkiego cierpienia i desperacki prób radzenia sobie z apokalipsą. Dzisiaj ten rodzaj perspektywy jest w reportażach czymś powszechnym, ale wtedy był prawdziwą rewolucją i sprawił, że mieszkańcy USA w dużej mierze zmienili swoje spojrzenie na zagładę Hiroszimy oraz Nagasaki. Nie jest to lektura łatw(choć napisana została znakomicie), ale zdecydowanie warto się jej podjąć. Choć książka nie jest za długa (a oryginalny tekst został rozszerzony o opisy dalszych losów bohaterów), to ciężar emocjonalny jest tu większy niż w niejednym opasłym tomiszczu.
Do posłuchania w podcastach
Podkast Amerykański o historii Hollywood
Latem wiele podcastów robi sobie przerwę w nadrabianiu, więc to idealny moment by nadrobić sobie różne archiwalne odcinki. Podkast Amerykański skupia się raczej na współczesnej polityce i historii USA, ale czasami zdarzają się też odcinki, które można podciągnać pod tematykę tego newslettera. Jak chociażby ten o historii powstawania Hollywood. Jak zawsze w przypadku programu Piotra Tarczyńskiego i Łukasza Pawłoskiego należy spodziewać się potężnej pigułki wiedzy podanej z wielką swoboodą.
Show Me The Meaning! o “Mullholland Drive”
Show Me The Meaning! to podcast, w którym prowadzący podchodzą do omawiania filmów z bardziej filozoficznej czy akademickiej perspektywy. W przedostatnim odcinku programu wzięli na warsztat “Mullholland Drive” i ogólnie twórczość oraz artystyczną strategię Davida Lyncha. Polecam jeśli ktoś lubi słuchać inspirujących rozkmin, które pozwalają spojrzeć inaczej na dzieła kultury. Małe ostrzeżenie: przez około 10 pierwszych minut główny prowadzący wchodzi w bojowy tryb snobitycznego dupka, więc jeśli ktoś jest uczulony, to niech sobie przesunie odcinek do momentu właściwej dyskusji.
Postaw kawkę i wesprzyj powstawanie tego newslettera
Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.