Kusi na newsletter #17

Zabójcy, gangsterzy i łowcy.

Wzięło mnie ostatnio na pewną rozkminę — zauważyliście, że wraz z rozwojem sieci zaniknął zwyczaj opowiadania filmów i seriali? Nie chodzi o polecajki, ale właśnie taką relację z tego, co się niedawno widziało. W moich wspomnieniach był to nieodłączny element rozmów na szkolnych korytarzach i podwórkach. Do dzisiaj pamiętam, jak na obozie szachowym (mroczne sekrety wychodzą na jaw) dzieliłem pokój z kolesiem, który był na wyjeździe w USA i tam miał okazję obejrzeć „Mroczne widmo”, kiedy ja musiałem czekać na wrzesień. Usłyszenie takiej relacji było dla mnie czymś niesamowitym. Przypomina mi się też sytuacja, jak mój starszy brat streszczał ze szczegółami naszej mamie seans pełnometrażowej wersji „Jasia Fasoli”. Ma to w sobie posmak czasów, kiedy nie wszystko było na wyciągnięcie ręki już teraz i zaraz. Oczywiście uważam, że powszechny dostęp do dóbr kultury to zmiana na dobre, ale czasami bierze mi się na sentymenty za takim popkulturowym gawędziarstwem. Przypominało to słuchanie wędrowca powracającego z nieznanych, niezwykłych krain. Zresztą są ludzie, którzy doprowadzili tę czynność do rangi sztuki, jak chociażby profesor Jerzy Szyłak. Kusi mnie trochę czasami, aby spróbować się w coś takiego jeszcze pobawić, ale sam nie wiem, przy jakiej okazji mogłoby się to stać. Na szczęście mogę przekazywać swoje popkulturowe przeżycia w inny sposób, choćby za sprawą tego newslettera, więc zapraszam serdecznie do kolejnej odsłony.

Trailery

Alien: Earth

“Obcy: Romulus” był całkiem przyjemną przystawką dla fanów Xenomorphów, ale prawdziwe danie główne zostanie podane w tegorocznym sierpniu. Ten trailer wygląda fenomenalnie, a za serialem stoi Noah Hawley — dla mnie jeden z geniuszy współczesnej telewizji, który dał nam takie cuda jak serialowe “Fargo” i “Legion”. Do tego FX rzadko dostarcza padakę, więc pokładam w tej produkcji naprawdę dużą nadzieję.

The Lost Bus

Zapowiedź dwóch wielkich powrotów, reżyserskiego i aktorskiego. To pierwszy Paul Greengrass od roku 2020 oraz pierwsza pełnometrażowa rola Mathew McConaugheya. ”Lost Bus” oparty jest na książce Paradise: One Town's Struggle to Survive an American Wildfire analizującej olbrzymi pożar, który nawiedził Kalifornię w 2018 roku. McConaguhey wciela się tu w kierowcę autobusu szkolnego, który musi przewieźć uczniów przez ogniste pandemonium. Prawdopodobnie dostaniemy twór patetyczny do bólu, ale istnieje też szansę, że wyjdzie z tego coś rzeczywiście emocjonującego.

The Man In My Basemant

Horror o tym, że Willem Dafoe siedzi u kogoś w piwnicy i jest bardzo niepokojący. Czy ja w ogóle muszę coś jeszcze dodawać?

Newsy

Tom Cruise w Księdze Rekordów Guinnessa

Za sprawą “Mission Impossible: The Final Reckoning” Tom Cruise trafił do Księgi Rekordów Guinessa jako osoba, która wykonała najwięcej skoków z płonącym spadochronem. Na potrzeby filmu zrobił to 16 razy. Zawsze mnie dziwi to, jak szczegółowe potrafią być te rekordowe kategorie. Każdy może znaleźć swoją niszę.

Lech Wałęsą spotkał się z Willem Smithem

Normalnie nie wrzucam tego typu newsów, ale dla internetowego Wałęsy zawsze znajdzie się miejsce. Tym razem okazją stała się wizyta Willa Smitha w Polsce, podczas której udało mu się spotkać naszego byłego prezydenta. Tak skomentował to na swoim instagramowym profilu:

I’m pretty sure this is the first time I’m meeting someone that I learned about in school. Thank you to President and Nobel Peace Prize laureate @presidentwalesa for spending time with me during my first trip to Poland

W końcu znamy przybliżoną datę premiery “Silksong”

Według zapewnień Team Cherry, w kontynuację “Hollow Knighta” będzie nam dane zagrać jeszcze przed tegorocznymi świętami. Wciąż mi trochę trudno w to uwierzyć, bo parę miesięcy temu zacząłem się godzić z myślą, że już nigdy się nie doczekamy. Jak widać, nie zawsze warto być niedowiarkiem.

Switch 2 bije rekord sprzedaży

Switch 2 był raczej gwarantowanym sukcesem, ale chyba nikt nie spodziewał się aż tak skali. Według plotek w 24 godziny od premiery konsola Nintendo sprzedała się w 3 milionach egzemplarzy, potrając w ten sposób wcześniejszy rekord należący do Playstation 4. Chętnie bym dołączył już do grona szczęśliwych posiadaczy, ale z powodów prozaicznych trochę będę musiał jeszcze na to poczekać.

Willem Dafoe zagra w “Opowieści wigilijnej” od Robert Eggersa

Zdradzę Wam mało znany fakt: uwielbiam wszelkie filmowe adaptacje “Opowieści wigilijnej” (ta muppetowa jest chyba moja ulubiona) i mogę przyjąc jej każdą nową ekranową wersję. Jednak nie spodziewałbym się nigdy, że za takową weźmie się sam Robert Eggers, a rola Scrooge’a przypadnie Willemowi Dafoe. Duchy nawiedzające podłego skąpca mają potencjał na bycie wpizdu strasznymi, więc jestem ciekaw co pod tym względem wykombinuje reżyser.

Outer Worlds 2 pierwszą grą na XBOXa za pona 80 dolarów

Nie ma co się łudzić - duże gry będą coraz droższe, a ta tama dopiero zaczyna przeciekać. Jednak zabawne jest to, że jednym z pionierów w tej kwestii jest tytuł stanowiący satyrę na galopujący kapitalizm. He he, chlip chlip.

Moja relacja z Mystic Festival 2025

Zdjęcie zrobione na Mystic Festivalu 2023

Czas na tekst trochę nietypowy, bo jak pewnie zauważyliście, raczej nie piszę tu o muzyce. Jednak spędziłem ostatnio cztery wieczory na metalowym (albo bardziej ciężkobrzmieniowym) Mystic Festivalu i postanowiłem podzielić się wrażeniami z koncertów, które miałem okazję tam zobaczyć.

Dla oburzających się, że piszę o czymś na czym się nie znam - tak, jestem koncerciarzem-amatorem, więc nie będę się wymądrzał o technikaliach itp. tylko po prostu zrelacjonuję, jakie emocje budziły we mnie te występy.

Środa

Pierwsze dzień to tak zwany Warm Up Day, więc pojechałem tak naprawdę na jeden koncert, czyli Jerry'ego Cantrella. Nigdy nie byłem jakimś wielkim fanem Alice in Chains, ale do dzisiaj lubie sobie ich posłuchać, więc szkoda by było ominąć występ na żywo. Dobrze usłyszeć kilka hitów, Jerry głosowo dalej w formie, ale muszę przyznać, że dawno nie widziałem takiej wyjebki na publikę, prawie zero kontaktu, ale w sumie pasuje to do grungu, więc niech mu będzie.

Czwartek

Zaczęliśmy od Eagles of Death Metal. Wiadomo — zespół zaproszony chyba tylko ze względu na nazwę, bo to przecież taki sofciarski rock. Muzycznie podobało mi się może trochę mniej, niż miałem nadzieję, ale wszystko nadrabia charyzma sceniczna Jessego Hughesa - chłop ma energię ucieszonego labradora i jestem w stanie uwierzyć, że nadal śpiewa pod prysznicem, udając, że butelka od szamponu to mikrofon.

Mój nowy role model

Po Orłach szybka przerzutka na Norwegów z Turbonegro. Tutaj to już czysta zabawa, energia i charyzma wynikająca z dystansu do swojego własnego wizerunku. Punki grać, piękne to było. Pan wokalista to dla mnie nowy wzór body positive i dowód na to, że urok bierze się z pewności siebie.

Potem znajomi powiedzieli mi, że mam z nimi iść na koncert japońskich świrów z SIM. Zrobiłem to w ciemno, no i rzeczywiście, wariaciki napitalały zacnie. Ten występ odbywał się na najmniejszej scenie festiwalu, w klubie Drizzl Grizzly y, w którym atmosfera jest gęsta i odbiera dech z powodu braku tlenu, więc wytrwałem tylko trochę, ale stwierdziłem, że odnajdę ekipy na spotifaju. Trochę zdębiałem, jak zobaczyłem, że jeden ich kawałek ma ponad 190 milionów odsłuchań (był na soundtracku do "Ataku Tytanów").

Następnie przyszedł czas na

Suicdal Tendencies - wcześniej uważałem, że to nie moje klimaty i koncert tylko to potwierdził. Wokalista szalał po scenie, ale mi zbytnio przypominał w tym wszystkim Glacę. Po prostu nie moja bajka, ale wiem, że fanom się chyba podobał, a to najważniejsze.

Na chwilkę skoczyliśmy z powrotem do Grizzly Drizzly na Luna Kills (jedyny damski wokal tego dnia) - pani na wokalu miała w sobie dominującą energię i wylewała swoją potęgę na publikę. Było to bardzo spoko, ale warunki klubowe znowu kazały uciekać.

Zwłaszcza, że nadszedł czas na głównego heada tego dnia, czyli In Flames. Pomijając dość krindżowe odzywki wokalisty, siłującego się na wyjebkę, to był to koncert z rodzajów na bogato, taki gdzie cała otoczka (oświetlenie, maskotki itp) jest równie ważna, co muzyka. Profesjonalne napitalanie, dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem.

Piątek

Dani Filth robi małpkę

Trzeci dzień zacząłem bardzo późno, między innymi dlatego, że pół godziny ukrywałem się przed ulewą pod wiatą przystankową. Rozpocząłem go od jakichś piętnastu minut Cradle of Filth. Zespół, który już w gimnazjum był dla mnie przypałowy z powodu swojego mrocznego mroku, a teraz za dużo się nie zmieniło. Zabrałem ze sobą koleżankę, która ich nie znała, i widok jej śmiechu połączonego z wyrazem niedowierzania na twarzy był najlepszym elementem tego koncerciwa. Dani brzmi jak małpka kapucynka.

Potem poszliśmy na Opeth. I tutaj mam specyficzne przemyślenia - chłopy grały jak trzeba, ale to jest chyba jednak tej rodzaj muzy, który wolę słuchać opierając czoło o szybę pociągu w deszczowy dzień. Zwłaszcza, że w czasie koncertu było jeszcze jasno, co trochę odbiera klimatu. Warto było się wybrać dla samej gadki scenicznej Mikaela Åkerfeldta - to ten typ jedynego kolegi Twojego przypałowego wujka melomana, który rzeczywiście jest spoko.

Następnie półgodzinna wizyta na WASP - interesujące jako podróż wehikułem czasu do ery prawdziwych kudłaczy, ale też nie do końca moja bajka.

Król w żółci

Z kolei z rozmów ze znajomymi wiem, że ich bajką zdecydowanie nie okazał się King Diamond, a mnie ten koncert kupił w całym swoim pakiecie. Teatralna scenografia, przebieranki, przerysowany mrok (choć czasem prawdziwie niepokojący) i powalająca charyzma Króla zrobiły swoje. Choć przyznam, że po godzinei stania przed sceną już miałem trochę dość, bo to jednak intensywne doznanie.

Tutaj największy żal do siebie z całego festiwalu - poziom zmęczenia był u mnie na tyle duży, że Arthura Browna obejrzałem tylko przez jakieś 10 minut. Choć tyle wystarczyło, aby mieć problem z uwierzeniem, że w wieku 82 lat można odjebywać na scenie takie cuda.

Sobota

Ten dzień był ciężki. Naprawdę nie chciało mi się już iść, ale jakbym został przed konsolą to bym samsobą gardził, więc jednak ruszyłem tyłek.

To ja pełen entuzjazmu w związku z wyruszeniem na kolejny deszczowy dzień festiwalu

Nie spodziewałem się, że tym co uleczy mnie z marazmu będzie Apocalyptica. Doceniam, ale trochę ich nie potrafię słuchać na słuchawkach, ale na żywo okazali się wspaniali. Grali cały set utworów Metalliki, udało mi się większosć rozpoznać po pierwszej nutce. Nawet nie sądziłem, że mogę jeszcze tego dnia poczuć co innego niż zmęczenie, a tu niezłe zdziwko.

Poszliśmy ze znajomymi też na chwilę zobaczyć Pentagram. Pewnie jak duża cześć obecnych, z powodu chęci ujrzenia na żywo pana z mema. To musi być frustrujące, że grasz tak samo od 50 lat, a dopiero przypałowa fotka zapewnia ci prawdziwą sławę.

Czekając na Sepulture wybraliśmy się jeszcze na Fire. Blood. Death, czyli legacy band grający utwory Bathory. Znowu - doceniam, ale chyba mam za mały związek emocjonalny z oryginałem, aby naprawdę to przeżyć.

Moim ostatnim koncertem tego Mystica była Sepultura - to też musi być frustrujące - Derrick Green gra w tej kapeli od prawie 30 lat, ale w oczach fanów dalej jest "nowym" wokalistą, duch braci Cavalera jest jednak zbyt potężny. Nie wiem czy to kwestia zmęczenia, ale niestety nie porwało mnie to tak, jak miałem nadzieję. Liczyłem na festiwal pierwotnej, plemiennej energi a dostałem, jak to określił kolega, "po prostu ok thrashowy zespół". Bez żalu poszedłem sobie po 45 minutach, aby znaleźć się jak najszybciej w łóżeczku. Zespół z bucket listy odhaczony, ale bez większych emocji.

I to na tyle z tej metalowej relacji. Potrzebuję jeszcze jednego dnia porządnego wyspania się i regeneracji bębenków, bo metal jednak potrafi dać w kość. I między innymi przez to jest taki wspaniały.

Metalowa fotka z edycji 2023, bo w tym roku nie udało mi się jakiejś fajnej zrobić.

Było oglądane

Balerina. Z uniwersum Johna Wicka

Jestem wielkim fanbojem “Johna Wicka” i całkiem lubię Ane de Armas, więc kinowy seans “Baleriny'“ był dla mnie wręcz obowiązkiem. Nie spodziewałem się czegoś na poziomie głównej serii, więc fakt, że otrzymałem średniaka, w którym pojawiają się momenty świetne, aż tak mi nie przeszkadza. Uwielbiam ten absurdalny wickowski świat (nazywam go “Harry Potter, ale z płatnymi mordercami zamiast czarodziejów”), a tutaj miałem okazję do niego wrócić i dowiedzieć się czegoś więcej. Sama tytułowa bohaterka to świetny dodatek, a twórcy mieli na nią pomysł: to nie “John Wick w spódnicy”, bo mamy do czynienia z kimś na początku swojej drogi, do tego fizycznie słabszym od wielu swoich oponentów. Balerina bardziej niż na brutalnej sile musi polegać na kombinowaniu i improwizowaniu, czego skutkiem są naprawdę pomysłowe sceny napieprzanek. Ana de Armas ma w sobie na tyle aktorskiej zadziorności, że jesteśmy w stanie uwierzyć w to, że jej bohaterka zrobi wszystko, aby przetrwać. Specjalnie pomijałem na razie fabułę, bo ta akurat działa tak se, nawet jak na niezbyt wygórowane standardy tej konwencji. Początek jest dość nudnawy, a wiele późniejszych rozwiązań mocno naciąganych. Najbardziej kuje chyba jednak pojawienie się samego Keanu Reevesa jako Johna Wicka (film dzieje się przed wydarzeniami z czwórki) - jasne, fajnie go znowu zobaczyć, ale odbiera to bohaterce sprawczość i sugeruje, iż twórcy sami obawiali się, że bez niego ta historia nie zainteresuje wystarczająco dużo osób (pewnie mieli racje). Len Wiseman to jednak nie Chad Stahelski, który swoją drogą był odpowiedzialny za dogrywki i reshooting niektórych scen i można podejrzewać, że ta najlepiej poprowadzone to właśnie jego nauka. Fani “Johna Wicka” pewnie będą zadowoleni i im radzę wybrać się do kina, bo audiowizualnie dzieje się w tym filmie sporo rzeczy, które warto zobaczyć na dużym ekranie. Ci czujący wobec serii mniejszy entuzjazm, mogą sobie na spokojnie poczekać, jak “Balerina” trafi na jakiś streaming.

Predator: pogromca zabójców

Lubię pomysły proste, ale konkretne, a właśnie za taki uważam zestaw krótkich, animowanych metraży, w których Predator poluje na wojowników z różnych epok. Ich wybór też jest całkiem dobrze przemyślany, bo po kolei obserwujemy zmagania przywódczyni klanu wikingów, japońskiego samuraja oraz pilota walczącego w przestworzach II wojny światowej. Brzmi zajebiście i w dużej mierze tak jest. Najbardziej spodobały mi się dwie pierwsze historie (japońska i nordycka), bo w nich uwaga skupiona jest głównie na walce i kreatywnym wykorzystywaniu specyfiki danej kultury/uzbrojenia. Pomysłowej naparzanki, która do tego wygląda znakomicie, nigdy za mało. Trochę mniej przypadły mi do gustu opowieści o pilocie i ta czwarta, niespodziankowa, bo te były dla mnie zbyt przekombinowane i przefajnione. Nie zmienia to faktu, że jako bezpretensjonalna ekranowa rzeź całość sprawdza się bardzo przyjemnie. Do tego stanowi pewnego rodzaju pomost pomiędzy “Prey”, a nadchodzącmi “Badlands”, więc fani kosmicznych łowców powinni być zadowoleni.

Co tam mielę serialowo

Strefa gansgterów

Jeśli nie dość Wam seriali o angielskich gangsterach, to pojawił się kolejny ciekawy tytuł utrzymany w tej konwencji. Na pewno uwagę zwraca wyśmienita obsada, bo w rolach głównych pojawiają się tu Tom Hardy, Pierce Brossman i Helen Millen. Grany przez Hardy’ego bohater zajmuje się ogarnianiem spraw wszelakich dla potężnej przestępczej rodziny. Ma teraz ręce pełne roboty, bo wybryk nieodpowiedzialnego wnuka rządzącej nią parki, może doprowadzić do rozpoczęcia krwawej wojny o władzę. ”Strefa gangsterów” pokazuje brytyjski półświatek w sposób brutalny i bezkompromisowy, ale znalazło się sporo miejsca dla czarnego humoru. Główny bohater musi łączyć swoją brudną robotę z małżeńskim kryzysem, a do tego orientuje się, że jego szefowie zaczynają chyba tracić kontakt z rzeczywistością, podejmując coraz bardziej ryzykowne decyzje. Hardy jak zawsze charyzmatyczny, choć trochę na autopilocie, ale najprzyjemniej ogląda się chyba Brossmana i Millen jako parkę uroczych staruszków, którzy w mrugnięciu oka są w stanie wydać wyrok śmierci na znanego od dekad wspólnika. Na Skyshowtime pojawiły się na razie tylko dwa odcinki, ale są na tyle zachęcające, że mogę spokojnie ten serial fanom gangsterskich klimatów. Przy okazji to chyba pierwsza tego typu produkcja, w której jednym z motorów napędowych fabuły jest kwestia fentanylu.

Krzywda

Michalski z ArtRage potrafi zachęcić człowieka do książki. Kiedy napisał mi o tym, że w końcu doczekaliśmy się dobrej książki łączącej fantastykę z Polską szlachecką, ale bez spermiarstwa, to wiedziałem, że muszę po “Krzywdę” sięgnąć.

I miał skubany rację. Powieść Rzewuskiego świetnie bawi się konwencją “gawędy szlacheckiej” przedstawiając losy niejakiego Stanisława Wróblewskiego herbu Krzywda. Przemierza on targaną konfliktami Rzeczpospolitą początków XVII wieku w poszukiwaniu swojego brata, który zawarł pakt z siłami nieczystymi. Szkatułkowa historia wypełniona jest charakterystycznymi dla tej epoki elementami: konflikty religijne, zajazdy, sejmiki, krnąbrni szlachcice chętnie sięgający po szabelkę to dla bohaterów codzienność. Z drugiej strony sporo tu też fantastyki oraz horroru opartego o polski folklor i podania ludowe. Te światy łączą się tu często w bardzo pomysłowy sposób, przez co odkrywanie kolejnych mrocznych tajemnic jest frajdą samą w sobie.

"Krzywdę" czyta się wyśmienicie, między innymi dzięki temu, że Rzewuski znajduje balans pomiędzy literacką stylizacją a przejrzystością. To głównie książka rozrywkowa, ale fani satyry na historyczną czołobitność znajdą tu sporo dla siebie. Może nie zmieni Waszego życia, ale na pewno zapewni kilka miło spędzonych wieczorów.

Komiksy

Outline

Wspominam ostatnią klasę liceum jako okres sporego pogubienia. Presja matury to nic przyjemnego — człowiek musi się przygotować do czegoś, co określa się najważniejszym egzaminem w życiu i przy okazji zdecydować o swojej przyszłości w postaci studiów. Tymczasem życie towarzyskie przechodzi pierwsze komplikacje i wszystko zaczyna po prostu przytłaczać. Nic dziwnego, że chyba wtedy właśnie zaczęły się moje problemy z depresją. Czemu właściwie o tym piszę? A bo przeczytałem właśnie “Outline”, czyli komiks, który według mnie doskonale oddaje stan ówczesnej niepewności. Historia kilku nastolatków stojących u progu dorosłości przypomina pewnie miliony innych, ale właśnie w tym znajduje jej siłę. Michele Fischles w poetycki i mocno melancholijny sposób na chwilę przeniosła mnie do własnych wspomnień sprzed prawie osiemnastu lat. Urzekła mnie delikatność tego komiksu, która uwydatnia się także w warstwie graficznej. Kreska ma w sobie sporo niepoukładanego uroku i potrafi zachwycić malowanymi pejżażami. Całość ogólnie emanuje takim ładnym smutkiem, pozbawionym jeszcze ciężaru ostateczności. Polecam wrażliwcom.

Wybór

Nie zapowiada się, aby w najbliższym czasie w Polsce zmieniło się coś w kwestii złagodzenia prawa kobiet do aborcji. Pozostaje nam przeczytanie o tym, jak to wyglądało w innych krajach, chociażby we Francji, w której na początku lat 70 też nie było pod względem za różowo. “Wybór” to komiksowy reportaż relacjonujący przebieg przełomowego procesu pewnej siedemnastolatki (dokonała nielegalnej aborcji) i jej matki (pomogła jej w tym), które trafiły z tego powodu przez sąd. Nie jest to lektura łatwa, bo autorki bez znieczulenia poruszają temat przemocy wobec kobiet (także seksualnej) i ich cierpień psychicznych. Ja sam byłem poruszony, a dla cztytelniczek, którym ten temat jest o wiele bliższy, “Wybór” może być baprawdę obciążający emocjonalnie. Jako komiks jest to rzecz poprowadzona poprawnie, ale zdecydowanie tematyka jest to istotniejsza od wartości narracyjnej. W 2024 roku Francja, jako pierwszy kraj na świecie, wpisała prawo do aborcji do swojej konstyntucji, więc warto “Wybór” przeczytać choćby dlatego, aby wiedzieć jak długą drogę musiały przejść walczące o swoje prawa kobiety.

Do posłuchania w Podcastach

Odcinek Podcastexu o “Pitbullu”

Lubię kiedy panowie z Podscastexu nagrywają odcinki o polskich filmach i serialach, bo to zawsze okazja na porządne wgłębienie się w historie rodzimej popkultury. Jakiś czas temu wypuścil wyśmienity odcinek o “Pitbullu”. To dobra okazja, aby przenieść się do czasów, w których Patryk Vega był jednym z bardziej obiecujących polskich filmowców.

O co chodzi w rozłamie Waner Bros. Discovery?

Podział Warner Bros. Discovery to najważniejszy news w świecie mediów. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się o co właściwie w tym wszystkim chodzi to polecam poniższy odcinek niezawodnego “The Town”

Do poczytania u innych

Najważniejsze wyczyny kaskaderskie wh historii filmu

Z okazji nadchodzącego stulecia Oscarów oraz dodania do nich kategorii za kaskaderkę,

Hollywood Reporter wypuściło imponujący rozmachem przegląd prawie stu najważniejszych pod tym względem filmów - po jednym na każdy rok. Świetna podróz przez historię kina pokazaną z niecodziennej perspektywy.

Proces w związku z przypadkami molestowania seksualnego w Ubisofcie

Jeśli jeszcze dzisiaj nie rzygaliście, to po przeczytaniu tego artykułu może się to zmienić. Byli wysoko postawieni pracownicy Ubisoftu zostali oskarżeni o molestowanie seksualne pracujących tam kobiet. Tekst nie jest długi, ale obnaża piekło jakim może być środowisko pracy prowadzone według zasad bro culture. Ostrzegam wrażliwych na tego typu treści.

Postaw kawkę i wesprzyj powstawanie tego newslettera

Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.