- Kajetan's Newsletter
- Posts
- Kusi na Newsletter #14
Kusi na Newsletter #14
Mordujące roboty i porwani bracia.
Tom Cruise stwierdził ostatnio w jednym z wywiadów, że nie chciałby zostać ostatnią prawdziwą gwiazdą filmową. Czy to tylko kolejny pokaz jak duże jest jego ego? Niekoniecznie, bo brak wymiany pokoleniowej pod tym względem jest dość niepokojący. W USA działa coś takiego jak National Research Group, która bada sobie różne rzeczy, w tym właśnie, kto uznawany jest obecnie za filmową gwiqazdę. Oto jak wygląda tegoroczne pierwszych piętnaście miejsc:
Denzel Washington
Tom Cruise
Dwayne 'The Rock' Johnson
Brad Pitt
Ryan Reynolds
Tom Hanks
Will Smith
Kevin Hart
Keanu Reeves
Leonardo DiCaprio
Scarlett Johansson
Adam Sandler
Sandra Bullock
Johnny Depp
Samuel L. Jackson
Nie trzeba analizować jej za długo, aby zobaczyć, że nie ma na niej żadnych aktorów i aktorek przed czterdziestką (Scarllet już przekroczyła ten próg), co więcej tylko trzy znajdujące się na niej osoby nie przekroczyły już pięćdziesiątki. Pierwszą osobą przed trzydziestką (miejsce 16) jest Zendaya, a potem na 25 miejscu dopiero Margot Robbie. Oczywiście, nasuwają się pytania o wszystkich młodziaków grających w Marvelach i innych francyzach, ale właśnie to jest problem — ich popularność w dużej mierze niesie siła tytułów, a nie nazwisko. Oczywiście są aktorzy i aktorki pokroju Florence Pugh lub Chalamate’a, którzy mają w sobie potencjał, ale nikt z nich jeszcze nie pociągnął prawdziwego hitu opartego tylko na swoim nazwisku. Inną kwestią pozostaje fakt, że trudno to osiągnąć, bo autorskich hitów kasowych jest jak na lekarstwo.
A skąd mi się wziął nagle ten Tom Cruise? Powód jest dość prosty — wybieram się dzisiaj na nowe “Mission: Impossible”, więc trochę o nim myślę. Choćby o tym, jak szybko zmienia się podejście do kwestii wieku. I nie chodzi mi o to, że Tom Cruise w wieku 62 lat wygląda lepiej niż Wasz tata, bo stoją za nim pewnie wszystkie dostępne środki spowalniające starzenie. Jesto to też interesujące w kontekście samego kina akcji. Kiedy na ekrany wchodziła pierwsza część “Niezniszczalnych” (2010 rok) to Sly Stallone miał 63 lata i już sprawiał czasami groteskowe wrażenie. Pomyśleć, że Jason Statham (swoją drogą 23 miejsce na liście), jest teraz tylko o 5 lat młodszy niż Sly w 2010 roku, a jego ekranowe persony dalej śmigają jak dwadzieścia lat wcześniej. Próg odejścia na akcyjniakową emeryturę coraz bardziej się podwyższa, więc młodym też jest trudniej wbić się wśród dużo starszych kolegów po fachu.
No dobra, a teraz czas na właściwą część cotygodniowego przeglądu.
Trailery
Task
Kolejny serial twórcy wyśmienitej „Mare z Easttown” i Mark Ruffalo w roli głównej — w sumie tyle wystarczy, aby “Task” znalazło się na czele najbardziej wyczekiwanych przeze mnie produkcji tego roku. Siedmioodcinkowy miniserial ma opowiadać o tytułowym oddziale mającym rozwiązać sprawę serii brutalnych ataków rabunkowych na znajdujące się na przedmieściach domy. Trailer wskazuje, że możemy spodziewać się mrocznej i nieoczywistej moralnie historii.
Złodziej z przypadku
Darren Aronofsky jest chyba ostatnim reżyserem, po którym spodziewałbym się nakręcenia gangsterskiej komedii w stylu Guya Ritchi’ego lub braci Coen, ale trailer “Złodzieaj z przypadku” każe sądzić, że właśnie z takiego rodzaju kinem będziemy mieli do czynienia. Wygląda to bardzo dynamicznie i zabawnie, a do tego świetnie obsadzone (Austin Butler, Zoe Kravitz i Matt Smith),. Bardzo jestem ciekaw jak Aronofsky odnajdzie się w mniej napuszonych klimatach.
The Bear sezon 4
Trzeci sezon “The Bear” mocno podzielił widownię, która w dużej części nie była zadowolona z mało bogatej w wydarzenia fabuły skupiającej się głównie na wątkach pobocznych. Rozumiem to, choć mi się te miniaturki oglądąło bardzo dobrze, ale rzeczywiście akcja mogłaby ruszyć trochę mocniej do przodu. Po trailerze trudno wywnioskować czy czwarty sezon spełni te oczekiwania, ale i tak wszyscy będziemy to oglądać.
Newsy
Denzel otrzymał honorową Złotą Palmę w Cannes…
Spike Lee gives Denzel Washington the Palme d’Or D’ honneur #Cannes2025
— Deadline (@DEADLINE)
6:01 PM • May 19, 2025
W czasie trwającego właśnie festiwalu filmowego w Cannes Denzel Washington niespodziewanie otrzymał honorową Złotą Palmę za całokształt twórczości. Nagroda została przyznana dopiero 21 raz, więc to rzeczywiście duże wyróżnienie. Denzel jak to Denzel odebrał ją z należytą klasą, ale widać po nim sporę wzruszenie. Polecam obejrzeć powyższe nagranie, bo robi się ciepło na sercu.
… a potem wdał się w pyskówkę z fotografem

Jednak niestety te poztywną chwilę na jakiś czas przyćmiło inne wydarzenie z udziałem Denzela. Podczas sesji fotograficznej na czerwonym dywanie jeden z dziennikarzy próbował zwrócić na siebie uwagę i kilkukrotnie pociągnął aktora za rękwa. Temu puściły nerwy i zaczął wydzierać się “Stop it! Stop It!” wskazująca palcem na natręta. Jak to zwykle bywa opinie komentatorów są podzielone - jedni wyrażają zrozumienie, inni natomiast krytykują to zachowanie jako nieprofesjonalne. Szkoda, że tak
Rok 2026 rokiem Andrzeja Wajdy

W zeszłym tygodniu Senat Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił rok 2026 (przypada wtedy setna rocznica urodzin i dziesiąta śmierci) rokiem Andrzeja Wajdy. Mam nadzieję, że dzięki temu pojawią się okazję, aby zobaczyć na wielkim ekranie takie arcydzieła jak „Kanał”, „Popiół i diament” czy „Ziemię obiecaną”. Czekam zwłaszcza na ten ostatni, bo jeszcze nie widziałem w kinie, a na pewno będzie to piękne filmowe przeżycie.
Kolejny numer “Produktu” zapowiedziany

Premiera 24 numeru “Produktu” była świętem dla polskich fanów komiksu, przy okazji której stare komiksowe wygi pod wodzą Michała “Śledzia” Śledzińskiego (ze wsparciem Marcina Łuczaka) mogły pokazać, że nadal mają parę w łapach. Sentymentalny powrót do dawnych lat to jedno, ale przecież od tego czasu sporo się pozmieniało, a przecież “Produkt” na początku XXI wieku wyrobił sobe markę jako pismo, które trzyma rękę na pulsie, więc kolejny, 25 numer będzie poświęcony twórcom i twórczyniom (to bardzo istotna zmiana), którzy obecnie rozdają karty. Zapowiada się przepięknie, a poziom podjarki podnosi świetny zwiastu przygotowany przez samego Śledzia.
Filmowa wersja “Skibidi Toilet” naprawdę powstaje

Nie chcę zabrzmieć jak stary dziad, ale czasami orientuje się, że nie do końca ogarniam pewne trendy, a do tych należą ekranizację memów. Zapowiedź filmu na podstawie “Skibidi Toilet” brzmi jak dziwny żart, ale okazuje się prawdą. Do tego ma za nią odpowiadać Michael Bay. Okazuje się, że stanowiący jeden z głównych wątków “The Studio” pomysł na film o postaci Coll-Aid Mana, w porównaniu z tym, wcale nie jest tak absurdalny.
Zach Braff zagra w reboocie “Scrubs”

Uwielbiałem “Scrubs” (u nas pod koszmarnym tytułem “Hoży doktorzy”), ale informacja o planowanym reboocie jest dla mnie pewnym zaskoczeniem, bo myślałem, że to już nie tak silna marka, aby serwować powrót. W tym tygodniu znowu zrobiło się o tym pomyśle trochę głośniej, bo ogłoszono, że Zach Braff ma wrócić do roli J.D. Wiele więcej obecnie nie wiadomo.
Kroniki przypału
Witam w nowym dziale, w którym będę się wyzłośliwiał i pokrótce opisywał żenujące wpadki związane z popkulturą. Pewnie najczęściej ofiarami szykan będą wielkie firmy, czego chyba nie trzeba jakoś mocniej tłumaczyć.
Badziewne figurki z “Baldurs Gate 3”

Figurkarze mają to do siebie, że raczej cenią sobie jakość zakupywanych figurek, w końcu wygląd jest w ich wypadku najważniejszy. Nic więc dziwnego, że fani którzy zapłacili 50 dolców za komplet minifigurek z “Baldurs Gate 3” mocno się wpienili, bo te wyglądają jak podróbki z chińskiego marketu. Oburzenie było tak wielkie, że Hasbro obiecało zwrot kasy niezadowolonym klientom, więc nawet oni nie mogli tym razem zaprzeczyć faktom. Jeśli przedstawiona powyżej Shadowheart zdobyła Wasze serca, to resztę drużyny możecie znaleźć pod poniższym linkiem:
Darh Vader rzuca kurwami w Fortnite

Czym byłby kolejny tydzień bez jakiejś wpadki związanej z AI? Tym razem dotyczyła kolosta w postaci “Fortnite’a”, do którego twórcy wprowadzili postać Dartha Vadera. Cały myk polegał na tym, że miał on możliwość rozmowy z użytkownikami za pomocą przerabianego przez sztuczną inteligencję głosu samego Jamesa Earla Jonesa. Gracze jak to gracze szybko sprawdzili możliwości nowej zabawki i prawie od razu udało im się zmusić Lorda Sith do rzucenia pospolitą kurwą oraz do rasistowskiej wypowiedzi na temat Latynosów, co widać na dwóch przykładach załączonych poniżej. Niestety, Epic Games postanowiło szybko zamknąć Vaderowi usta i obiecało, że tego typu odzywki już więcej z nich nie padną. Szkoda.
Loserfruit made the AI Darth Vader Swear 😂
— Cordial (@ImCordial)
12:25 PM • May 16, 2025
FORTNITE DARTH VADER IS RACIST
— 🏳️🌈 🍁 Dylan (the retweeter) 🍂 🏳️🌈 (@SomeRandomDyl)
12:51 PM • May 16, 2025
Bylo oglądane
Mission: Impossible - Ghost Protocol

Przed piątkową premierę nowej części „Mission: Impossible” powtórzyem sobie moją ulubioną część cyklu, czyli „Ghost Protocol”, którą uważam za wzorcowy film akcji. Ogólnie lubię w tej serii to, jak twórcom udaje się utrzymywać wrażenie, że rzeczywiście mamy do czynienia z zadaniem, któremu nawet najlepszy z najlepszych jest w stanie ledwo podołać. Jest to możliwe dzięki trzymaniu się scenopisarskiej zasady, według której w takim filmie bohaterowi powinno rzucać się kłody pod nogi, kiedy tylko jest to możliwe. W „Ghost Protocol” ucieleśnieniem tego podejścia nie jest dla mnie żadna z “wielkich” scen, typu infiltracja Kremla lub wspinanie się po Burj Khalifa, bo to główne atrakcje filmu, więc można się spodziewać, że będzie się działo.
Chodzi o jedną, o wiele mniej pozorną scenę — tę, w której Hunt i postać grana przez Jerry’emego Rennera muszą wskoczyć do wagonu odjeżdżającego pociągu. W większości filmów takie zadanie wystarczyłoby samo w sobie. Jednak tutaj nawet taka pozornie banalna dla super agentów czynność naszpikowana jest dodatkowymi przeszkodami. Raz, aby wejść do wagonu,. muszą wpisać odpowiedni kod i przejść przez rozpoznanie twarzy. Brzmi wystarczająco atrakcyjnie, ale to nie wszystko — panowie podczas tej czynności kilkukrotnie muszą ominąć stojące przed nimi słupy, co komplikuje wszystko jeszcze bardziej. Taka scena niby nie potrzebuje aż takiego podrasowania, ale właśnie w tym dla mnie tkwi esencja tego filmu — nie przegapia żadnej okazji, aby przypomnieć, że wszystko, co robią bohaterowie jest piekielnie trudne i może wywalić się na pysk przez w sumie pierdołę. Jako widzowie wiemy, że Ethan Hunt musi wygrać, ale takie zabiegi jak ten powyżej sprawiają, że czasami nie wydaje się to wcale takie oczywiste.
Czarny dzień w Black Rock

Lubię sobie przeszukiwać zasoby Amazon Prime Video, bo skrywa się tam sporo perełek i kinowej klasyki, na którą trafiam często przez przypadek. W ten sposób obejrzałem w tym tygodniu "Bad Day at Black Rock" z 1955 roku.
Film w reżyserii Johna Sturgesa kończy w tym roku siedemdziesiąt lat, ale do dzisiaj może świecić przykładem na to, jak bawić się gatunkami i jednocześnie poruszać istotne kwestie społeczne. "Bad Day at Black Rock" można określić jako neo-western, do którego wpuszczono bohatera w stylu kina noir. Spencer Tracy gra tu dobrze ubranego, jednorękiego mężczyzny, który niedługo po zakończeniu II wojny światowej wysiada z pociągu w zapomnianej przez świat mieścinie gdzieś na kalifornijskiej pustyni. Szybko orientuje się, że nie jest tu mile widziany, a sprawa zaczyna się komplikować, kiedy miejscowi dowiadują się, że nieznajomy przybył, aby odnaleźć pewnego Japończyka o nazwisku Komoko.
Mimo że przez większość czasu akcja rozgrywa się w piekącym słońcu, to bohater grany przez Tracy'ego (świetna rola) zachowuje się niczym detektyw odkrywający brudne sekrety skąpanego w mroku miasta i losu, jaki spotkał poszukiwanego przez niego mężczyznę. Atmosfera gęstnieje z minuty na minutę i choć akcja wydaje się toczyć leniwie, co nie ma wątpliwości, że niedługo stanie się coś naprawdę złego. To narastające napięcie jest tu dawkowane po mistrzowsku.
W 1955 roku ten film musiał wywołać spore kontrowersje, bo bezpośrednio porusza się tutaj temat żyjących na terenie USA Japończyków i reakcji ich sąsiadów na atak na Pearl Harbor oraz późniejsze działania wojenne. Po 10 latach od zakończenia konfliktu był to temat nadal żywy i wywołujący skrajne emocje. Wystarczy porównać sobie choćby z reakcjami polskiej publiki na podobne tematy poruszane u nas. Warto przy okazji zobaczyć, jak podchodzili do niego Amerykanie, kiedy rany nadal były świeże.
Co tam mielę serialowo
Pamiętniki Mordbota

Nowy serial science-fiction od Apple+ będący adaptacją nagradzanego cyklu autorstwa Marthy Wells. Książek nie czytałem, więc pierwsze dwa odcinki odpaliłem tylko z mglistym wyobrażeniem na temat tego, czego mogę się spodziewać. ”Pamiętniki Mordbota” opowiadają o tytułowym androidzie, który zyskuje niezależność od swojego oprogramowania, ale nie może tego ujawnić, bo zostanie zutylizowany. Zamiast tego zostaje wysłany na odludną planetę jako ochroniarz dość nieporadnej grupy naukowej. Obserwacja swoich nowych podopiecznych staje się dla niego okazją do snucia przemyśleń na temat ludzkiej rasy oraz próbą odkrycia, co właściwie chce teraz ze sobą zrobić. Pierwsze dwa odcinki oglądało mi się bardzo dobrze — wszystko wygląda jakościowo, humor jest całkiem całkiem (trochę taki mniej irytujący “Deadpool”, a Alexander Skarsgard w głównej roli dowodzi jak zawsze. Problemem jest długość odcinków — trwają mniej niż pół godziny, co nie jest czymś złym samo w sobie, ale przez to widziałem za mało, abym się w pełni do tej produkcji przekonał. Jednak jeśli ktoś jest spragniony saj faj opartego na bardzo mrocznym humorze, to jak najbardziej powinien się zainteresować.
Było czytane
James

Błyskotliwa reinterpretacja amerykańskiej klasyki w postaci “Przygód Hucka Finna” Marka Twaina, czyli książki, która pomimo dobrych chęci postępowego autora w wielu miejscach wypada rasistowsko. W „Jamesie” opisane w oryginale wydarzenia obserwujemy z perspektywy zniewolonego towarzysza rzutkiego nastolatka. Tytułowy bohater nie jest jednak wcale niewydedukowanym “czarnuchem”, tylko inteligentnym mężczyzna, którego błędy językowe i pozorna głupota są tylko kolejnym sposobem na obronę przed białymi właścicielami. Zmiana narratora zupełnie zmienia wydźwięk przeżywanych przez bohaterów wydarzeń — to, co dla Hucka Fina jest kolejną szaloną przygodą, z której może sobie spokojnie wrócić do domu, dla Jamesa stanowi zagrożenie życia. Percival Everett potrafi pisać w wielce przejmujący sposób o życiu w ciągłym poczuciu zagrożenia, tak że mrozi krew w żyłach, ale jednocześnie bywa diabelnie zabawny i przewrotny. Polecam wszystkim chcących sprawdzić, jak powinien wyglądać retteling klasycznych historii z prawdziwego zdarzenia.
Komiksy
Ja, Fadi - Riad Sattouf

Wydany u nas w całości przez Kulturę Gniewu, sześciotomowy „Arab przyszłości” to jeden z ważniejszych komiksów autobiograficznych XXI wieku. Riad Statouf przedstawia w nim niezwykłą historię swojego dzieciństwa, które spędził w rozdarciu między Francją, będącą ojczyzną jego matki, a Syrią, skąd pochodził jego ojciec. Zwłaszcza ten drugi był niezwykle interesującą postacią — uznający się za postępowego i nowoczesnego, ale tak naprawdę kompletnie zagubionego we własnych kompleksach i poddającego się tradycji swojego narodu. Konflikt pomiędzy rodzicami autora skończył się tragedią w postaci uprowadzenia przez Abdula ich najmłodszego syna, Fadiego. W “Arabie Przyszłości” poznaliśmy tę historię z perspektywy nastoletniego Riada — było to wydarzenie kładące cień na jego rodzinne i relacje z zrozpaczoną matką, ale jednak drugoplanowe. Teraz, po zakończeniu głównej serii, Stattouf postanowił oddać głos swojemu bratu i pomóc mu opowiedzieć jego historię. Podziwiam (nie po raz pierwszy) autora, że udało mu się stworzyć komiks podobny (głównie za sprawą zabiegów narracyjnych), do „Araba przyszłości”, ale jednocześnie bardzo odmienny. Historia Fadiego jest o wiele trudniejsza niż to, co spotkało małego Riada, choćby dlatego, że chłopiec został odcięty od swojej rodziny i wywieziony do obcego dla siebie świata (w przeciwieństwia do starszego brata urodził się i spędził pierwsze lata życia we Francji), jako opiekuna mając tylko niezrównoważonego psychicznie ojca. Zresztą postać Abdula była chyba najbardziej frapujących elementem pierwszych czterech tomów “Araba przyszłości” i trochę brakowało go w ostatnich dwóch albumach. Poznając dzieje Fadiego, możemy też w końcu dowiedzieć się, jak dokładnie potoczyły się losy jego ojca, który w kolejnych latach coraz bardziej załamywał się pod ciężarem swojego niezbyt udanego życia. Pierwszy tom “Ja, Fadi” to nie tylko dodatek autobiografii Riada Sattoufa, a start samodzielnej serii, która ma szansę wyrosnąć na coś równie wyśmienitego.

Było grane
Control

Odkrywania skarbów na PS Plus Extra (to nie jest żadna reklama, obiecuję!) ciąg dalszy. Przyznam się, że w momencie premiery w 2019 roku „Control” zupełnie mnie nie obeszło. Na grę Remedy zwróciłem uwagę dopiero po tym, jak zakochałem się w, stanowiącym dla mnie cyfrowe arcydzieło, „Alanie Wake’u 2”. Naczytałem się wtedy o tym, jak te dwie gry łączą się w swoiste uniwersum, ale to jeszcze nie wzbudziło mojej ciekawości na tyle, aby od razu po “Control” sięgnąć. Jednak w końcu, dzięki obecności w katalogu wspomnianej usługi, się na to zdecydowałem i muszę powiedzieć, że jestem pod naprawdę sporym wrażeniem tego, jak spece pod wodzą Sama Lake’a ogarnęli to swoje małe uniwersum. To gry mocno od siebie różne ("Control” o wiele mocniej stawia na akcję), ale też bardzo tożsame w często nieoczywisty sposób. Oczywiście, tym co można zauważyć od razu, są niektóre postaci pojawiające się w obu pozycjach, ze wspaniałym fińskim woźnym Athim na czele. Zwracają uwagę też niektóre elementy estetyczne (wielkie białe tytuły kolejnych rozdziałów), czy specyficzny humor (jak wstawki muzyczne). Jednak tych śladów jest o wiele więcej — choćby jak piosenka „Take Control” grana przez zespół Old Gods of Asgard, który przecież odgrywa tak ważną rolę w fabulę „Alana Wake’a 2”. To wspólne oddziaływanie obu gier, to coś więcej niż tylko puszczanie oka do fanów — przejście “Control” pozwoliło mi jeszcze bardziej docenić późniejszy tytuł Remedy oraz to, jak wiele rzeczy twórcy zaplanowali już wcześniej. Wiem, że pisząc o tej grze tylko w kontekście AW2, odbieram jej niezaleźność, ale trudno mi na teraz patrzeć na nieoddzielnie. Aby nie było — to sam w sobie świetny tytuł, pięknie bawiący się percepcją gracza i oferujący mu naprawdę zjawiskowe momenty. Nie do końca jestem fanem samego gameplayu, bo walki bardziej mnie irytowały niż wciągały (tak samo było w AW2) na szczęście gra pozwala na spore ułatwienia, przez co można skupić się na poznawaniu samej fabuły. Polecam zwłaszcza tym, którzy jak ja, chcieliby jeszcze lepiej poznać świat z „Alana Wake’a”. I tym, którzy lubią pomysłowe, psychodeliczne odjazdy.

Uśmiech o wsparcie
Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.