- Kajetan's Newsletter
- Posts
- Kusi na Newsletter numer 13
Kusi na Newsletter numer 13
Tym razem sporo o seksie i śmierci w różnych odsłonach.
Tym razem wybitnie nie mam weny na pisanie wstępniaka (zwalam to na alergię, która postanowiła przeprowadzić na mnie zmasowany atak), więc zamiast silić się na jego wymyślanie, po prostu zapraszam do czytania cotygodniowego przeglądu. Super, że ta forma przypadła Wam do gustu, bo i ja sam całkiem fajnie się w niej czuję. Miłego czytania, za tydzień postaram się na mniej leniwy wstęp!
Trailery
Długi marsz
Prawdopodobnie sam Stephen King dawno temu stracił rachubę tego, ile z jego książek i opowiadać doczekało się aktorskich adaptacji. Łatwo się w tym wszystkim pogubić — na przykład ja byłem święcie przekonany, że „Długi marsz” miał już swoją filmową wersję. Jednak nie — plany ekranizacji snuł pod koniec lat 80 sam George A. Romero, ale udało się je uskutecznić dopiero teraz. Trailer wygląda obiecująco (zaznaczam, że nie czytałem książkowego oryginału), wyjściowy pomysł jest prosty, ale dość przerażający, a technicznie wygląda to całkiem imponująco. Z dużą uwagą obserwuję rozwój kariery Coopera Hoffmana, a tutaj chyba miał okazję przetestować swoje umiejętności. Warto zwrócić uwagę też na Marka Hammilla w roli bezlitosnego wojskowego.
PS. Po sprawdzeniu okazało się, że pomyliłem „Długi marsz” z „The Running Man”, którego drugą filmową wersję także zobaczymy w tym roku. Naprawdę nie jest to łatwe XD
Peacemaker sezon 2
”Peacemaker” był dla mnie jednym z większych zaskoczeń serialowych 2022 roku. Bohater grany przez Johna Cenę niezbyt przypadł mi do gustu w “Suicide Squad”, ale nadrobił to za sprawą odcinkowej wersji swoich przygód. Gunn przedstawił w niej historię pełną groteskowej przemocy i czarnego humoru, która całkiem dobrze sprawdziła się też jako zgryźliwa satyra na toksyczną męskość. Trailer pozwala wierzyć, że drugi sezon nie zamierza zbaczać z wcześniej obranej ścieżki, więc chętnie ponownie spotkam się z tą bandą socjopatów. Ciekawe, czy twórcy podejmą próbę przebicia genialnej czołówki i zaoferują jej nową wersję.
Mafia: The Old Country
W czasie premiery swojej pierwszej części „Mafia” była określana jako poważniejsza i doroślejsza wersja „GTA III”. Co w tamtym czasie było zresztą słuszne, bo w przeciwieństwie do gry Rockstara, w „Mafii” rzeczywiście położono większy nacisk na fabułę, która zresztą była naprawdę dobra. W tamtym momencie mogło się wydawać, że „GTA” doczekało się godnego konkurenta. Jednak potem Rockstar odjechał konkurencji, a „Mafia” stała się raczej poboczną marką przeznaczoną dla fanów klasycznych gangsterskich klimatów. Trailer do najnowszej części pokazuje, że seria ma sięgnąć jeszcze głębiej do korzeni i przenieść graczy do Sycili początków XX wieku. Trailer wygląda bardzo ładnie i klimatyczne oraz pozwala uwierzyć, że „Mafia” po latach ma szansę wrócić do pierwszej ligi. Zobaczymy chyba całkiem niedługo.
Zamach na papieża
Jeśli jesteście fanami kinami spod znaku męskich mężczyżn, ciepłej wódy i fajek bez filtra to pewnie zainteresuje Was fakt, że niedługo doczekamy się ostatniego wspólnego filmu Władysława Pasikowskiego i Bogusława Lindy. “Zamach na papieża”, jak można się domyślić, będzie opowiadał o kulisch zamachu na Jana Pawła II. Teaser także każe się spodziewać znanej dla tych panów klimatów. Ja mam tylko nadzieję, że doczekamy się czegoś lepszego niż pokraczne “Psy 3”. Przekonamy się w październiku.
Newsy

Chyba nigdy nie oglądałem żadnej częścić “Oszukać przeznaczenie”, co pewnie nie zmieni się z nową odsłoną, ale zawsze doceniam kreatywną reklamę. Taką jak ta widoczna powyżej. Swoją drogą, film może okazać się jednym z większych hitrów nadchodzącego lata, co samo w sobie jest dla mnie fascynujące.
Pierwsza fotka nowego serialu twórców “The Office”

Spinoffy (ktoś pamięta “Joeya”?) i prequele kultowych seriali komediowych rzadko zdobywają nawet kawałek popularności oryginału, ale tutaj mamy odrobinę inną sytuację. Otóż Greg Daniels, czyli twórca amerykańskiego “The Office”, wraca do opowieści o pracy biurowej. ”The Paper” ma się dziać w tym samym uniwersum, co historia Dunder Miffin, i tym razem opowiadać o redakcji upadającej gazety „The Truth Teller” z Toledo w stanie Ohio. Wśród nowej ekipy pojawi się znany z „The Office” Oscar Martinez, którego ponownie odegra Oscar Nuñez. Pierwsze odcinki mają pojawić się już we wrześniu.
Zakończo zdjęcia do drugiego sezonu “Fallouta”

Tydzień temu Walton Goggins zamieścił na swoim Instagramie krótkie video, na którym z ulgą zdejmuję maskę odgrywanej przez siebie w serialowym „Falloucie” postaci. W ten sposób oświadczył, że zdjęcia do drugiego sezonu oficjalnie się skończyły. Na efekt będziemy musieli poczekać do wiosny przyszłego roku.
Daniel Day-Lewis ponownie wraca do aktorstwa

Niektórzy nie potrafią spokojnie usiedzieć na emeryturze, a Daniel Day-Lewis ponownie udowadnia, że jest jednym z tych ludzi. Niedługo będziemy mogli zobaczyć go na ekranie po raz pierwszy od czasu “Nici widmo” (2017). Tym razem decyzja o powrocie do grania ma bardzo osobisty charakter, bo chodzi o reżyserski i scenopisarski debiut jego syna, Ronana. O fabule “Anemone” wiadomo na razie tyle, że ma “eksplorować głębokie więzi między braćmi, ojcami i synami”. Film wejdzie do amerykańskich kin trzeciego października tego roku.
Max znowu nazywa się HBO Max

Rebranding marki HBO to przykład tego, jak nie powinno się prowadzić tego typu działań. Dwa lata po tym, jak porzuczono człon HBO, aby zostawić samo MAX, Warner Bros. chyba zrozumiało bzdurność tej decyzji i przywróciło nazwę HBO MAX. Złośliwie można stwierdzić, że lepiej się nie przyzwyczajać, bo nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie kolejna zmiana.
King of the Hill z nowymi odcinkami

“Bobby kontra wapniaki” to chyba jedno z najgorszych polskich tłumaczeń tytułu w historii. Według mnie to jeden z powodów, dla których ten serial nigdy nie zdobył u nas należnej mu popularności. Ja sam zacząłem oglądać go dopiero po pojawieniu się u nas Disney+ i szybko stałem się wielkim fanem, bo to rzecz mogącą stać w jednym rzędzie z najlepszymi odcinkami “Simpsonów”, “Family Guya” czy innego “South Parka”. Dlatego zostałe miło zaskoczony, że po trzynastu latach serial wraca z nowym sezonem, który zobaczymy już latem. Powyższa grafika pozwala sugerować, że bohaterowie też przez ten czas się postarzeli, co w takich produkcjach jest rzadkością.
Było oglądane
Alto Knights

Podobno pomysł na filmową biografię dwóch nowojorskich gangsterów, Vita Genovese i Franka Costello krążył po Hollywood już od lat siedemdziesiątych. Odrzucali go kolejni włodarze dużych wytwórni, aż w końcu zielone światło zapalił dla niego David Zaslav, czyli znienawidzony przez wielu szef Warner Bros., który znany jest raczej z kasowania produkcji niż wyciągania ich z niebytu. Jednak z jakiegoś powodu stwierdził, że warto wydać 50 milionów dolarów na film ewidentnie spóźniony przynajmniej o ćwierć wieku. Na przełomie lat 90 i 00 „The Alto Knigts” mogło jeszcze stać się gratką dla fanów kina gangsterskiego. Nowy rozdział wielkiej mafijnej sagi napisany przez Nicka Pilleggiego, scenarzysty “Chłopców z ferajny” i “Kasyna”, do tego z Robertem De Niro w roli głównej, brzmi chyba nieźle? Co prawda Barry Levinson to nie Martin Scorsese, ale dalej mowa o ówczesnej najwyższej reżyserskiej lidze. Jednak w 2025 roku trudno zrobić z takiego materiału hit, nawet jeśli mowa byłaby o dużo lepszym filmie.
„The Alto Knights” to dzieło kinowych matuzalemów, Pillegi skończył 92, Levinson 83, a główny producent Irwin Winkler 93 lata. Oczywiście są przykłady filmowców pokazujących, że metryka nie zawsze ma znaczenie, ale jednak czuć, że to film zrobiony przez ludzi z zupełnie innej epoki. Jednak to, co się dzieje za kamerą nie jest tak widoczne, natomiast tego, co widzimy przed nią, nie da się ukryć. Robert De Niro ma teraz 81 lat, a odgrywani przez niego bohaterowie na początku filmu są zaraz przed sześćdziesiątką i tej różnicy twórcom nie udało się zamaskować. Nikt tu nawet nie próbuje, na szczęście, komputerowych sztuczek z „Irlandczyka”, przez co wiele scen wygląda po prostu niedorzecznie.
Sekundę, bohaterów? No tak, bo De Niro wciela się tu zarówno w Vita Genovese i Franka Costello. Czy panowie byli ze sobą spokrewnieni albo chociaż bardzo podobni? Zupełnie nie, ta decyzja mimo argumentacji twórców, pozostaje dla mnie niezrozumiała. Costello to akurat postać idealna dla późnego De Niro, który wchodzi w znajome buty i przekonująco odgrywa zmęczonego przestępczym życiem racjonalistę marzącego o świętym spokoju. Z kolei Genovese to postać z gatunku tych, które w „Chłopcach z ferajny” i „Kasynie” z powodzeniem odgrywał Joe Pesci. De Niro, co prawda bardzo żywiołową, ale kompletnie przestrzeloną kreację. Najdziwniejsze są momenty, w których dochodzi do aktorskiego pojedynku De Niro kontra De Niro i może dla nich w ogóle warto obejrzeć ten film.
Jednak karkołomny patent z podwójnym De Niro nie jest największym problemem "The Alto Knigts", w sumie to dodaje on zupełnie bezbarwnej całości jakiekogolwiek charakteru. Trudno wręcz uwierzyć, że tak doświadczony w tym temacie pisarz jak Pilleggi nie potrafił przekuć na wciągającą historię, zdawać by się mogło, tak fascynującego materiału źródłowego. Niby oglądamy jakieś gangsterskie porachunki, przesłuchania odsłaniające powiązania mafii z polityką i biznesem, ale to wszystko jest koszmarnie rozwodnione. Niestety to samo tyczy się wątku konfliktu dwóch głównych bohaterów, którzy z przyjaciół z dzieciństwa zmienili się we wrogów. Film trwa ponad dwie godziny, a pod koniec człowiek ma wrażenie, że nie zdążył się nawet porządnie rozkręcić.
Szpiedzy

„Szpiedzy" to dla mnie jedno z większych pozytywnych zaskoczeń tego roku. Generyczny tytuł i fakt, że Fassbender gra też w serialowej "Agencji" sprawiły, że spodziewałem się raczej sztampowego thrillera. A mamy do czynienia z naprawdę zgrabnym miksem gatunkowym gadanego kina szpiegowskiego z obyczajową historią o grupie znajomych toczących między sobą podszytą erotyczną fascynacją grę.
Aby nie zdradzać za dużo — Michael Fassbender i Cate Blanchett wcielają się tu w małżeństwo członków brytyjskiego wywiadu uchodzącą za "parę idealną". Jednak on dostaje cynk, że ona może być podwójną agentką działającą na rzecz wroga. Jest to początkiem naprawdę dobrze poprowadzonej, pełnej zwrotów akcji intrygi, której pikanterii dodaje fakt, że wszyscy zaangażowani pozostają w bliskich relacjach osobistych.
Widać, że odpowiedzialny za reżyserię Steven Sodenbergh wciąż zachował swoje fascynacje z czasów „Seksu, kłamst i kaset video". Eksploracja związku, w którym partnerzy są zawodowymi kłamcami, a jednocześnie mają możliwość użycia najnowocześniejszej technologii do śledzenia siebie nawzajem, jest tu poprowadzona wręcz w podniecający sposób. Perwersja związana z podglądactwem rzadko przybiera tak emocjonujące oblicze. Polecam fanom nieoczekiwanego spojrzenia na gatunkowe schematy.
Co tam mielę serialowo
Kwestia seksu i śmierci

Prawdziwa bomba emocjonalna i jeden z najbardziej bezkompromisowych seriali, które widziałem w swoim życiu. To adaptacja podcastu (tak, to już nowa norma) o tym samym tytule, opowiadająca o czterdziestoletniej Molly, która właśnie dowiaduje się, że nowotwór, z którym borykała się parę lat temu, wrócił i zostało jej tylko kilka lat życia. Ten wyrok staje się dla bohaterki bodźcem do tego, aby w końcu odkryć swoją, przez całe życie spychaną na boczny tor, seksualność. Nie jest to zadanie łatwe, bo z dotychczasowym partnerem nie kochała się już od kilku lat, a do tego ciągnie się za nią traumatyczne zdarzenie z dzieciństwa. Jednak z pomocą wiernej przyjaciółki wchodzi w nieznany wcześniej świat i ku własnemu zdumieniu odkrywa, że zaczyna spełniać się jako domina.
Połączenie tematu śmiertelnej choroby z niestandardowymi doświadczeniami erotycznymi brzmi jak coś, przy opowiadaniu czego łatwo się nieładnie potknąć, ale twórcom udaje się zachować równowagę pomiędzy humorem a poważnym podejściem do tematu śmierci i najróżniejszych potrzeb seksualnych. Historia odchodzenia Molly jest niezwykle wzruszającą pochwałą odnajdywania siebie i akceptacji własnej natury. Ważkich tematów jest tu zresztą o wiele więcej, choćby świetne pokazanie trudów i poświęceń, jakie wymaga przebywanie przy bliskiej, umierającej osobie. Jestem też pod wielkim wrażeniem tego, w jaki sposób serial opowiada o tym, że emocjonalna bliskość może przybierać naprawdę nieoczywiste oblicza.
Ta produkcja naprawdę kipi od emocji i miota widzem od śmiechu do łez, czasami w ciągu jednej sceny. Duża w tym zasługa fenomenalnej Michelle Williams (a mowa tu o naprawdę odważnej roli) i wtórującej jej, wcielającej się w postać przyjaciółki Molly, Jenny Slate. Ekranowa chemia między paniami wylewa się z ekranu i pozwala uwierzyć, że naprawdę oglądamy prawdziwie siostrzane dusze.
Do obejrzenia na Disney+
Było czytane

Na samym początku 2023 roku świat obiegła informacja o tragicznym wypadku Jeremy’ego Rennera. Aktor, znany najbardziej z roli Hawkeye’a w kolejnych częściach „Avengers”, został przygnieciony przez ratrak, którego używał do odśnieżania swojej górskiej posiadłości. Cudem uniknął śmierci, a jego długa i bolesna rekonwalescencja była obserwowana przez miliony fanów na świeci, którzy kibicowali jego powrotowi do zdrowia. Ten nastąpił zaskakująco szybko, a sam Renner postanowił opisać swój wypadek i proces powrotu do normalnego życia w omawianej książce. Po lekturze muszę przyznać, że mam wobec niej mieszane uczucia. Z jednej strony historia jest interesująca sama w sobie, a Renner zawiera w niej pozytywny przekaz o walce ze swoimi strachami, wytrwałości i skupianiu się na relacjach z bliskimi. Jednak z drugie strony bywa w tym irytująco natarczywy, bo swój przekaz zamieszcza chyba w każdym akapicie. Kiedy po raz setny czyta się o tym, jak ważna jest dla niego rodzina i ile zawdzięcza pracy nad sobą, to ma się ochotę krzyknąć „koleś, naprawdę już skumałem”. Do tego „Mój następny oddech” jest fatalnie zredagowany — Renner nie jest zawodowym literatem, więc nic dziwnego, że zdarzają mu się różne powtórzenie lub zakręcenie w narracji, ale właśnie tym powinien zająć się porządny redaktor. Rzecz raczej dla największych fanów aktora lub tych lubujących się w książkach motywacyjnych.
Komiksy
“Wydział 7” i “Medium”

“Wydział 7” to polskim rynku komiksowym swoisty fenomen już przez sam fakt tego, że mamy do czynienia z regularnie ukazującą się serią opartą o zeszytówkowy format. Stworzony przez Marka Turka i Tomasza Kontnego (także scenarzysty wszystkich odcinków) cykl opowiada o tytułowej jednostce Służb Bezpieczeństwa, który we wczesnym PRL-u zajmuje się sprawami o nadnaturalnych charakterze. Syreny pożerające handlarzy dewizami, uznane za cudowne źródło wody, która po wypiciu zmienia ludzi w zombie, czy krążąc po lasach wilkołaki — to przykłady zjawisk, z którymi muszą borykać się bohaterowie.

Dotychczas ukazało się 15 normalnych zeszytów “Wydziału 7” oraz kilka wydań specjalnych. Turek i Kontny w tym czasie zdążyli zaprosić do współpracy grono utalentowanych rysowników, w tym takie tuzy jak Krzysztof “Prosiak” Owedyk, Wojciech Stefaniec czy Robert Adler. Nie wszystkie napisane przez Kontnego historie przypadły mi do gustu tak samo, ale trzeba przyznać, że seria nie spada poniżej pewnego poziomu, a zdarzają się w niej prawdziwe perełki. Duże wrażenie robi na mnie to, jak nadnaturalne motywy są sprytnie wplatane w powojenną historię Polski oraz wszelkiego rodzaju ludowe podania, oraz legendy miejskie (geneza Czarnej Wołgi to coś cudownego). Komunistyczne decorum to nie tylko ciekawy motyw wyjściowy, ale świetnie wykorzystany szkielet fabularny.

Odcinkowość to duża część uroku “Wydziału 7”, ale też potencjalnie źródło wynikającego z poczucia problemu ze “wskoczeniem” w serię. Dlatego chciałbym zwrócić uwagę album stanowiący spin-off głównej serii. “Medium” to opowieść o jednej z jej drugoplanowych postaci, czyli obdarzonej możliwością rozmawiania z duchami Helenie Kwiatkowskiej, pseudonim “Aleksanda”. Przebojowa Romka żyje sobie całkiem wygodnie za sprawą udawanych seansów spirytystycznych dla znudzonych członków warszawskiej elity. Podczas jednego z takich spotkań dochodzi do niezaplanowanego wywołania prawdziwych duchów. W ten sposób Kwiatkowska trafia na trop błąkających się po stolicy dusz młodocianych uczestników Powstania Warszawskiego.

W “Medium” możemy zobaczyć to, co w tej serii najlepsze — campowa konwencja zostaje przepuszczona przez pryzmat lokalnej historii i ważnego dla polskiej tożsamości wydarzenia. Kontnemu udaje się przy tym zachować narracyjną lekkość i istotne gatunkowe schematy. Album jest też ponad dwukrotnie dłuższy niż standardowy odcinek “Wydziału 7”, dzięki czemu fabuła ma trochę więcej czasu, aby odpowiednio się rozkręcić, co bardzo służy całości. Co bardzo ważne — komiks spełnia się jednakowo jako uzupełnienie wydziałowego uniwersum jak i samodzielna historia. Owszem, stali fani wyciągną z niej więcej , ale brak znajomości reszty serii nie odbierze przyjemności z czytania tego albumu. Więc jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jak mogłaby wyglądać walka z nieznanym w czasach Polski Ludowej, to “Medium” nada się ku temu idealnie.
Poczujmy się staro
Mad Max: Na Drodze Gniewu - 10 lat

22 maja 2015 roku do polskich kin trafił film, który do dzisiaj pozostaje dla mnie arcydziełem ekranowego rozpierdolu. To jeden z tych seansów, których nie zapomnę chyba nigdy. Trudno mi wręcz opisać stan emocjonalny, w jaki zostałem wtedy wprowadzony, bo myślałem, że wysadzi mnie od energii, jaka emanowała z ekranu. Po zakończeniu byłem po prostu oszołomiony i nie wiedziałem jak się nazywam. Owszem, fabuła jest tu szczątkowa, ale moim zdaniem przekazuje wszystko, co potrzebne, aby widzowie mogli cieszyć się tym pokazem reżyserskiego szaleństwa, prawdziwej kaskaderki i efektów praktycznych. “Na drodze gniewu” to niezbity dowód na to, że niektórych rzeczy nie da się oddać tylko za sprawą efektów komputerowych. Zawsze mi się robi miło, kiedy pomyślę, że George Miller odjebał coś takiego zaraz przed swoją siedemdziesiątką zupełnie deklasując reżyserów młodszych od siebie o kilka dekad. Nie przepadam za nadużywaniem zwrotem “wysokooktanowa akcja”, ale akurat w tym wypadku pasuje ono jak ulał.
Uśmiech o wsparcie
Jeśli podoba Wam się moja twórczość (np. ten newsletter) i chcielibyście wspomóc jej powstawanie, to możecie zrobić to np. przez postawienie mi symbolicznej kawki (8zł) na portalu Buycoffee.to. Każda wpłata dużo dla mnie znaczy i pomaga mi w dostarczaniu Wam kolejnych tekstów. Z góry dzięki za kawusię.